Rozdział 2

541 20 0
                                    

     Staliśmy w ciszy obserwując się nawzajem. Wciąż nie mogłam uwierzyć, w to co właśnie się tu działo. Przerzucałam wzrokiem z babci na... mojego brata. Czułam się otępiała. Chciałam wydusić z siebie jakieś słowo, czy się ruszyć ale nie mogłam się na to zdobyć. Dopiero po niespełna minucie, moje szare komórki zaczęły ponownie funkcjonować. Gdy mój mózg przyswoił te informacje, w końcu udało mi się wydusić z siebie słowa.

- Wytłumacz proszę - skierowałam te słowa do babci. Na jej twarzy nie było już tego promiennego uśmiechu, którym obdarowywała mnie wcześniej. Teraz jej mina, była niepewna.

- Od zawsze bałam się tej rozmowy, ale już najwyższy czas - gestem ręki pokazała na jedno z krzeseł przy stole w jadalni, bym usiadła. Tak więc zrobiłam, na drżących nogach podeszłam do drewnianego krzesła, na którym usiadłam. Ręce ułożyłam na stole przed sobą i splotłam palce rąk razem. Oni, zaś usiedli po drugiej stronie stołu, siadając nawprost mnie  - Twoi bracia....

- Stop, stop - przerwałam jej i uniosłam ręce machając nimi, w bliżej nie określony sposób, gdy tylko zaczęła mówić - Bracia? To jest ich więcej?

- Jestem ja, Alec i Derek - wtrącił brunet. Przeniosłam na niego wzrok. Siedział spokojnie i wyglądał nienagannie niczym książę.

- Ile macie lat?- to głupie pytanie wymknęło mi się z ust, nim zdążyłam pomyśleć i zadać jakieś inne z sensem.

- Ja mam dwadzieścia trzy, Alec ma dwadzieścia jeden, a Derek dwadzieścia - nie wiele starsi. To dobrze, przynajmniej nie będę miała do czynienia ze starymi facetami  - Rodzice nie zarabiali wystarczająco, więc oddali nas ciotce, gdy miałem zaledwie pięć lat. Jak się później okazało, nie chcieli nas spowrotem - tłumaczył spokojnie swoim poważnym tonem i popijał kawę. Jak na dość młodego człowieka ma bardzo poważny i oficjalny ton głosu, niczym czterdziestoletni biznesmen - Aż urodziłaś się ty i zerwali z nami jakikolwiek kontakt, do tej pory nie wiemy dlaczego.

- Czemu dowiaduję się o was dopiero teraz?- to pytanie skierowałam do babci. Jej spokojny wyraz twarzy zastąpił grymas i smutek. Jej oczy zabłyszczały jakby miała się zaraz popłakać.

- Vivian ja umieram - kiwnęła głową, jakby te słowa wypowiedziane na głos dopiero teraz stały się prawdą - Nie wiem ile mi zostało, a ty masz prawie siedemnaście lat. Jak mnie zabraknie ktoś musi się tobą zająć - kontynuowała. Patrzyła wszędzie, tylko nie na mnie, jakby bała się konfrontacji ze mną - Do czasu twojej pełnoletniości ktoś musi cię pilnować.

- Dlatego Natalie spytała nas czy cię przygarniemy - wtrącił brunet. Ponownie spojrzałam na mężczyznę, który bawił się kubkiem z kawą - Od razu się zgodziliśmy.

- Ale ja mam tu pracę, szkołę, przyjaciela - zaczęłam wymieniać, chociaż nie bardzo mnie to wszystko interesowało. Nie chcę zostawiać babci samej, do tego zdanej tylko na siebie - Nie mogę tak po prostu sobie pójść.

- Przepisałem cię do szkoły w Moreton - wyjaśnił oficjalnym tonem - Wszystko już jest załatwione tym nie musisz się martwić.

Moreton to jakieś dwie godziny stąd. Kocham Sandford, jest tu pięknie i znam tu, każde miejsce, w końcu tu się wychowałam. Klify, budynki, na których dach mogę wejść bez problemu, księgarnie, plaże i nagle miałabym to zostawić? Tutaj jest całe moje życie.

- A babcia zajęła się twoją pracą - dodał, widząc moją niepewną minę - Wyjedziemy jutro z samego rana, możesz się spakować Vivian.

- Nie chcę cię zostawiać - zwróciłam się do babci z łzami w oczach - Jeszcze nie teraz.

- Męczyłyśmy się ze sobą siedem lat - parsknęła prześmiewczo, mimo, że nie jest nam do śmiechu - Zamęczaj teraz swoich braci ja biorę emeryturę.

Miasto Kłopotów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz