Rozdział 1

75 4 0
                                    

~~~ Cztery lata później ~~~

  
    Żwawym krokiem przemierzałam kolejne korytarze Argent Enterprises, w których jedynym odgłosem, jaki dało się usłyszeć, był stukot moich szpilek. W drodze sortowałam papiery, by były ułożone w odpowiedniej kolejności, aż dotarłam do szklanych, zamglonych drzwi. Widnieje na nich czarny napis Dominic Argent, czyli imię oraz nazwisko mojego szefa. Cicho wypuściłam powietrze z płuc, po czym pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka.

- Wiem, że papiery miały być na wczoraj, ale nie zdążyłam ich przygotować, więc są na dziś - oznajmiłam i zatrzymałam się na środku pomieszczenia. Dopiero po chwili uniosłam spojrzenie, a to co dostrzegłam, wprawiło mnie w mini zawał.

Mój szef siedział z rękoma umięśnionymi do góry, a jakiś facet ubrany na czarno z kominiarką na twarzy, przykłada mu pistolet do skroni.

- Emm..- podrapałam się paznokciem po skroni. Obydwoje na mnie patrzyli, a ja kompletnie nie wiedziałam co robić - Przeszkodziłam?

- Nie - odparł facet z kominiarką na twarzy. Uniosłam brwi, po czym uśmiechnęłam się sztucznie - Vivian Marshall, jak mniemam?

- Tak, a czegoś pan potrzebuję?- zapytałam, jak ostatnia idiotka. Uśmiechałam się formalnie, jak do, każdego klienta, którym mężczyzna napewno nie jest, ale co innego mi pozostało - Bo w sumie mam co robić.

- Twoi bracia wiszą mi hajs - oznajmił. Na dźwięk słowa bracia, moje ciało stęrzało - Pięćset tysięcy dolarów - rzucił z powagą - I mój szef chce je odzyskać.

- Rozumiem, że ja mam je oddać, skoro moi bracia tego nie robią?- zagadnęłam. Potaknął skinieniem głowy i mocniej przycisnął pistolet do głowy mężczyzny - A jeśli nie?

- Wtedy niejaka Katherine Milkovich i Chase Torrence, wyzioną ducha - oznajmił ponuro.

Chase.

Nikogo z nich nie widziałam od czterech lat i z żadnym z nich nie miałam kontaktu. Wszystko się popierdoliło po moim wyjeździe i miałam co robić, nie jestem już załamaną Vivian. Jestem dorosłą kobietą, którą życie wystawiło na dość poważną próbę. Wszystko się zmieniło, jednakże o żadnym z nich nie zapomniałam.

- Dwa dni temu ich przejęliśmy - poinformował. Usta, które widać było przez małą dziurę, rozciągnęły się w małym uśmiechu - Masz dwadzieścia cztery godziny, później dostaną kulkę w łeb.

Niezauważalnie chwyciłam się za udo, prawej nogi i wsunęłam dłoń pod spódnicę. Na ślepo odnalazłam jeden z paru noży, co zauważył Argent, który poruszył się, przyciągając uwagę oprawcy. Wykorzystałam okazję, okręciłam się i rzuciłam nożem prosto w szyję mężczyzny. Martwy padł na ziemię, a z jego szyi zaczęła cieknąć strużka krwi, tworząc czerowną kałuże.

- Wszystko w porządku?- zagadnęłam. Podeszłam do trupa i zaczęłam przeszukiwać jego kieszenie.

- Tak, dziękuję - mruknął cicho - Znów.

Gdy znalazłam telefon, odblokowałam go i zaczęłam przeglądać wiadomości. Umowy, zlecenia i inne duperele.

- Ulica brixham - przeczytałam na głos, po czym zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o jaką ulice chodzi - Gdzie to jest?

- Obrzeża miasta, na zachodzie - wyjaśnił. Spojrzałam na czarnowłosego, strasznego mężczyznę - Dam ci wolne Marshall.

- Dziękuję.

Opuściłam gabinet, po czym szybko skierowałam się do winy, a następnie na parking. Ściągnęłam szpilki, a gdy mosiężne drzwi się uchyliły, wybiegłam z środka. Otworzyłam samochód z pilota, po czym zajęłam miejsce kierowcy. Na telefonie wybrałam numer podpisanym Szef.

- Tu Vivian Marshall - oznajmiłam, gdy ktoś odebrał - Opuszczona fabryka, na ulicy Brixham za godzinę.

Rozłączyłam się, a następnie ruszyłam z parkingu. Po drodze wyrzuciłam komórkę, by nikt mnie nie namierzył. Chwilę później dojechałam do mieszkania. Wbiegłam po schodach na odpowiednie piętro i otworzyłam mieszkanie, wpadając do środka. W drodze do pokoju, odpięłam koszulę i skierowałam się do szafy. Wcisnęłam się w czarne jeansy oraz golf, tego samego koloru. Noże wsunęłam w buty, a pistolet za pasek spodni.

- A księżniczka, gdzie się wybiera?- wzdrygnęłam się, słysząc za sobą głos. Odwróciłam się i dostrzegłam blondyna, który opierał się o framugę drzwi i przyglądnął mi się uważnie - Vivi?

- Mają Katherine i Chase'a - oznajmiłam. Wyciągnęłam spod łóżka torbę, w której znajdują się najpotrzebniejsze rzeczy na czarną godzinę, taką, jak ta - Są zakładnikami, bo moi bracia wiszą im pięćset tysięcy dolarów.

- Wiesz, że odbijając ich, będziesz musiała wrócić do Moreton?- zagadnął. Odbił się od framugi, po czym do mnie podszedł.

- Tak.

- Wyglądasz na pewną - westchnął przeciągle.

- To moi przyjaciele - poinformowałam i wzruszyłam delikatnie ramionami. Cień uśmiechu pojawił się na moich ustach - Muszę to zrobić.

- Pomogę ci i nie próbuj się sprzeciwić - rzucił z powagą, po czym przyciągnął mnie do siebie, biorąc w niedźwiedzi uścisk.

- Dobrze - potaknęłam. Odsunęłam się od niego i chwyciłam torbę, przerzucając ją przez ramię - A Carl?

Blondyn wyciągnął spod drugiego łóżka, taką samą torbę, jaką mam ja. Podszedł do komody, klęknął i wyciągnął pistolet.

- Chris go podrzuci - poinformował i założył swoją torbę. Otworzył drzwi, przepuszczając mnie w nich, a następnie zamykając mieszkanie - Zadzwonię po drodze.

Wyszliśmy pośpiesznie z klatki i wsiedliśmy do czarnego mustanga, Cedric'a. Odpalił silnik i z piskiem opon ruszył. Wpisałam adres w gps'a i zadzwoniłam do Chrisa, prosząc, by odebrał i podrzucił Carla do Moreton. Przelałam mu również pieniądze, na które się nie zgodził.

Dwadzieścia minut później, blondyn zaparkował w jakiś krzakach. Wyszliśmy z pojazdu, po czym się rozdzieliliśmy. Ced, skierował się na tyły, a ja odczekałam pięć minut, zanim weszłam do środka, rzucając się lwom na pożarcie.

- No dzień dobry - krzyknęłam, by każdy mnie usłyszał. Na środku dostrzegłam, leżącą dwójkę i dwójkę wytatuowanych mężczyzn, którzy do nich celowali - Jak tam dzień minął? Piękna pogoda, czyż nie?

- Nie pajacuj Marshall - ryknął, jeden z nich. Wystawiłam ręce w geście obronnym i uśmiechnęłam się - Hajs.

Ściągnęłam torbę z ramienia i rzuciłam ją pod ich nogi. Jeden z nich otworzył ją i wtedy zielony dym, zaczął z niej ulatywać z ogromną prędkością. Cedrik zaczął strzelać do reszty, po czym rzucił mi maskę z tlenem, którą wcisnęłam na twarz. Wzięłam Katherine na ręce, a Ced Chase'a i szybko wybiegliśmy z fabryki. Wpakowaliśmy ich na tylne siedzenia i popędziłam na miejsce kierowcy.

- Ja prowadzę - bąknął chłopak, na co jedynie parsknęłam.

- Nie dziś - oznajmiłam i odpaliłam silnik. Niezadowolony blondyn, zajął miejsce pasażera.

- Nie rozbij nas - mruknął pod nosem.

Szybko ruszyłam, a gdy wjechałam na opuszczoną drogę, dostrzegłam dwa auta, które za nami jechały. Wcisnęłam gaz i gwałtownie skręciłam, chcąc ich zgubić. W tym czasie, blondyn wyjął ze schowka kaliber 9mm.

- Ale perełka - pochwaliłam. Chłopak szeroko się uśmiechnął, dumny ze swojej zabawki.

- Dziękuję - zrobił lekki ukłon, po czym wcisnął guzik, a szyba opadła. Wystawił rękę chwytając się dachu i wychylił, zaczynając strzelać - Dwa auta, sześciu ludzi - poinformował, po czym wydał strzał - Pięciu.

- Trzymaj się!- krzyknęłam i skręciłam w wąską uliczkę.

Cedric wciąż strzelał, a ja próbowałam obmyślić plan, jak ich zgubić. I wtedy przypomniałam sobie o tunelach znajdujących się pod miastem.

Szach mat skurwiele.

Miasto Kłopotów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz