1

902 32 2
                                    


To co jest we mnie nie jest sprawą przypadku, w moich żyłach płynie krew morderców. Podświadomie zawsze czułem, że jestem zły, a to owe zło zostało przekazane mi w genach.


Jako ludzie funkcjonujemy według norm narzuconym nam przez społeczeństwo. Wymaga się od nas, abyśmy przestrzegali z góry ustalonych zasad. Dziś wiem, że byłem tłamszony pod względem swoich odczuć. Społeczeństwo i wolny świat, którym zwykła nazywać moja matka. Nigdy nie były tak naprawdę dla mnie. Dopiero w wieku jedenastu lat zdałem sobie sprawę z tego, że chcę żyć inaczej. Kierunek, który wybrałem nie należał do łatwych, ale byłem cholernie zdeterminowany, by osiągnąć cel.

Niestety to nie była droga usłana płatkami róż, raczej porównałbym ją do rozżarzonych węgli, gdzie nadal jeszcze nie całkowicie wygaszone języki ognia kłują stopy i pomimo bólu i smrodu palonego mięsa przesz dalej do przodu. Dodatkowo wszystko komplikował fakt, że byłem synem zdrajcy.

Mój ojciec Antonio Lombardio upozorował własną śmierć, by wyzwolić się z pod kontroli mafijnego świata. Przez jego zdradę zostałem naznaczony, tak jak i moja matka i siostra. Każde z nas musiało nosić na swoich barkach to brzemię i radzić sobie z nim na swój sposób.

Wybrałem bycie mordercą, ponieważ mój własny ojciec stchórzył i nie był w stanie podołać powierzonemu zadaniu. Wybrałem takie życie ponieważ, jako dziecko zawsze wiedziałem, że jestem inny niż moi rówieśnicy. Nie czułem empatii, nie potrafiłem okazywać współczucia. Myślałem, że jestem zimny wyprany z uczuć. Nie przerażały mnie horrory, a widok krwi nie napawał obrzydzeniem.

Kiedyś z kolegami byliśmy świadkami potrącenia sarny przez samochód. Dla nas dzieciaków w wieku ośmiu lat powinien być to makabryczny widok, wszyscy byli zszokowani i żałowali zwierzęcia. Niemal płakali nad jego losem, a któryś nawet porzygał się na widok roztarganych wnętrzności zwierzęcia. A ja? Ja byłem zafascynowany tym obrazem, na wpół martwa sarna, konające na moich oczach, obserwowanie jej ostatnich chwil życia sprawiało mi radość. A tak nie powinno być, lecz mimo to nie mogłem oderwać wzroku. Dopiero kiedy któryś z kolegów szarpną moim ramieniem, otrząsnąłem się  jakby z transu. Koledzy zniesmaczeni chcieli już wracać do domów, myśleli że byłem w szoku, dlatego nie reagowałem na ich wołania.

Udawałem współczucie, ponieważ łatwiej było powielać zachowania rówieśników czy innych ludzi. Nauczyłem się jak funkcjonować tak, aby nikt nie mógł dostrzec prawdziwego mnie. Bałem się, że mogę zostać odrzucony za to jaki jestem. Obawiałem się, że mogę zostać odrzucony, ponieważ wszystkie te zasady które były mi wpajane, ograniczały mnie I tłamsiły. Sprawiały, że czułem się inny, jak odmieniec. Nawet własna matka miała mnie za kogoś innego. Za grzecznego, ułożonego dzieciaka.

W Nowym Yorku po wtajemniczeniu w ten szczególny pół świat, poczułem się jakbym był właściwym miejscu. W końcu  znalazłem się tam, gdzie powinienem być od zawsze. Owładnięty gniewem, byłam tak cholernie wściekły na swojego ojca, że pozbawił mnie możliwość dorastania w tym środowisku, przez niego nabawiłem się tylko niepotrzebnych kompleksów.

Robiłem wszystko co w mojej mocy, by zapracować sobie na szacunek innych członków. Pracowałem dwa razy ciężej, by pokazać swoją wartość. Udowodnić, że nie jestem taki sam jak mój ojciec. Bo potrafię być lepszy, a przede wszystkim można na mnie polegać. To był cholernie trudny czas.   W obecności wuja Leonarda, który był Capo, czyli głównym zwierzchnikiem władzy w mafii.  Nikt nie warzył się na mnie spojrzeć z pogardą, czy rzucić głupim tekstem, ale to co działo się kiedy zostawałem z chłopakami sam na sam było już inną sprawą. Wyzwiska były codziennością, na początku brałem je do siebie, ale z czasem nauczyłem się ignorować debili. To były tylko słowa, myśleli, że mnie zastraszą, wymięknę I wrócę do swojego domu z podkulonym ogonem. Ale im więcej pogardy było w ich słowach, tym więcej było we mnie samozaparcia. Na treningach zawsze dostawałem najmocniejszy wycisk. Raz nawet zdarzyło się, że jeden z dzieciaków dźgnął mnie nożem w ramie. Nie leciałem jak ostatnia ciota ze skargą do wuja. To było o wiele brutalniejszy świat, musiałem zacisnąć zęby i być twardawym, nawet kiedy lekarz zaszywał mi ranę bez znieczulenia. Płakałem kiedy nikt nie widział, bywało, że chodziłem bardzo obolały, stare siniaki nie zdążyły na dobre zniknąć a już w ich miejsce pojawiały się nowe. Przetrwałem to i wiele innych prób, jakimi zostawałem poddany.

W wieku szesnastych urodzin zostałem zaprzysiężony na żołnierza śmierci. Chcąc bardziej przynależeć do tego świata zdecydowałem się na zmianę imienia.Zostałem ochrzczony jako Arrigo, stałem się mordercą i katem. Pełnoprawnym członkiem organizacji.

Mafia: Naznaczony Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz