VII. Życie za życie

372 42 1
                                    

Przy wielkim, długim stole zbierali się już członkowie dumy. Florian natomiast siedział przy dużo mniejszym, przeznaczonym dla dzieci. Na razie był tam tylko on i bliźniaki, na oko trzyletnie. Jadły już, oczywiście, same, ale musiał ich pilnować, bo w innym wypadku jedzenie byłoby wszędzie. Byli to dwaj identyczni chłopcy, którzy zdecydowanie bardziej przypominali matkę. Na szczęście.

Gdy zmienny tygrys znalazł się na samym dole, wiele par oczu zwróciło się w jego stronę. Jednakże tylko te, bardzo jasne i błękitne, otworzyły się szeroko na jego widok. Florian z trudem przełknął ślinę, niemal zapominając o tym, jak się oddycha, gdy jego spojrzenie padło na zmiennego mężczyznę. Miał wrażenie, że nigdy nie widział przystojniejszego człowieka. Nigdy nie widział... kogoś, kto spodobałby mu się tak bardzo, jak on. Gdyby był teraz kotem, zacząłby aż mruczeć z zadowolenia na jego widok. Otrząsnął się dopiero po chwili, gdy poczuł na twarzy papkę z jabłek i innych owoców wymieszanych z ryżem.

Tygrys nie czuł się tu zbyt dobrze. Jeszcze na drugim piętrze, na którym mieszkał jedynie Florian, czuł się w miarę swobodnie, otoczony jego zapachem, ale im niżej schodził, tym bardziej obco się czuł. W głowie miał jedynie obraz Markusa oraz jego słowa – był tutaj intruzem i dobrze o tym wiedział. Zatrzymał się na ostatnich stopniach schodów, czując na sobie wiele par oczu. Zacisnął wargi, tak bardzo onieśmielony...

Florian nie zdążył podejść do zmiennego, bo właśnie znów dostał w twarz owocową papką, co wywołało salwę śmiechu ze strony dzieciaków. Do tygrysa podeszła za to mała staruszka, bardzo podobna do matki Floriana.

– Miło nam w końcu cię poznać, zmienny tygrysie – powiedziała, wyciągając pomarszczoną dłoń w jego stronę. – Czy zjesz z nami śniadanie? – Zapytała uprzejmie.

Na wargach mężczyzny pojawił się delikatny, bardzo nieśmiały uśmiech, gdy widział, jak Florian obrywa jedzeniem, a jego uszy wypełnił dziecięcy śmiech. Zszedł z ostatnich stopni jeszcze zanim podeszła do niego staruszka... będąca babcią Floriana? Mógł jedynie zgadywać. Pochylił przed nią głowę i ujął jej dłoń, ściskając ją bardzo delikatnie.

– Mogę? – Zapytał, brzmiąc przy tym tak niepewnie, jak tylko się dało.

Florian szybko odwrócił wzrok i pospiesznie starł jedzenie z twarzy. Nie zrobił tego jednak zbyt dokładnie, bo trochę papki wciąż zostało na jego policzku. Staruszka uśmiechnęła się, obserwując gest zmiennego.

– Oczywiście – odparła. – Może nasze początki nie były zbyt właściwe, ale... szanujemy wszystkich gości – oznajmiła, prowadząc tygrysa w stronę wielkiego stołu.

Uśmiech zniknął z twarzy tygrysa już chwilę wcześniej, ustępując ogromnemu zakłopotaniu. Każdy był w stanie bez problemu zauważyć, jak niepewnie się czuł... Zwłaszcza Florian. Podążył za starszą kobietą, zbliżając się do stołu. Zerknął na Flo przy mniejszym stoliku, ale potem odwrócił wzrok... Szukał przywódcy stada.

Białowłosy podniósł wzrok, więc na moment ich spojrzenia się spotkały... Jednak tygrys szybko odwrócił spojrzenie. Florian poczuł dziwny, niezrozumiały żal i również odwrócił wzrok. Staruszka przedstawiła parę zmiennych pum, które już siedziały przy stole. Gdy mówiła o nim, nazywała go "zmiennym tygrysem, przyjacielem". Alfy jeszcze nie było, natomiast jego żona szybko podeszła do zmiennego.

– Najpierw zjemy śniadanie, a potem będziesz mógł na spokojnie porozmawiać z Markusem – powiedziała łagodnie, wskazując mu miejsce przy stole.

Kiwnął głową, oczywiście przystając na tę propozycję. Nie mógł mieć ze swojego miejsca żadnych żądań, zresztą... Nie miał. Był wdzięczny matce Floriana za każdy gest i każde słowo, które uczyniła w jego kierunku. Zerknął jednak przez ramię, prosto na stolik...

Opowieść o Tygrysie i Śnieżnej Panterze [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz