XIII. Własne stado

342 34 3
                                    

Florian od samego początku nie zwracał uwagi na deszcz. Jego białe włosy były już mokre, tak samo jak jego dłonie i bluza, którą miał na sobie. Serce niemal zatrzymało się w jego piersi, gdy poczuł, jak te duże dłonie odsuwają jego własne. Przeszło mu przez myśl, że może powiedział za dużo i już zaczął żałować swoich słów... Nie zdążył jednak nawet mrugnąć, a Anthony już stał przodem do niego.

Minęła zaledwie sekunda, zanim ich wargi się ze sobą spotkały. W pierwszej chwili jasne oczy zmiennej pantery otworzyły się szeroko, ale w kolejnej już zamknęły się, a on poddał się temu wspaniałemu, gorącemu, niosącemu niezwykłe ciepło pocałunkowi. Zadarł głowę i uniósł dłonie, by jego szczupłe palce mogły objąć nadgarstki zmiennego. Nie chciał jednak odsuwać jego rąk od swojej twarzy, a wręcz przeciwnie. Pragnął przytrzymać je przy swoich policzkach. Stanął nawet na palcach, delikatnie i nieśmiało odpowiadając na ten pocałunek. Swój pierwszy w życiu pocałunek. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym jego ciele za sprawą tego cudownego prądu, teraz jeszcze mocniejszego niż zwykle. Był nieśmiały i niepewny, całkowicie niedoświadczony, ale pragnął, tak bardzo pragnął, by Anthony go całował...

Gdy poczuł, jak te drobne palce obejmują jego nadgarstki, tygrys pogładził jego mokre policzki własnymi dłońmi. Nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek się całował. Nie pamiętał tego. Nie pamiętał, a jednak odnosił wrażenie, że wychodziło mu to zaskakująco dobrze, a ten pocałunek... Ten pocałunek był zdecydowanie najlepszym w jego życiu. Wyczuł, jak chłopiec wreszcie nieśmiało odwzajemnia ten gest, a wówczas świat zawirował jeszcze bardziej. Miał zamiar pocałować go mocniej, namiętniej, lecz nagle znów uderzył w niego ten przeraźliwy ból głowy, sprawiając, że musiał się odsunąć. Wszystko pociemniało mu przed oczami, ale lada moment stanęło przed nimi coś całkowicie odmiennego od rzeczywistości. Nie Florian, a... wspomnienie. Tym razem niezwykle miłe.

Czuł na swojej skórze ciepłe, przyjemne promienie słońca, a pod plecami miękkie łoże z długich źdźbeł trawy oraz kwiatów. Niebo było bezchmurne, idealne błękitne, poprzecinane jedynie co rusz fruwającymi ponad jego głową, małymi ptaszkami. Szybko uświadomił sobie, że to nie słońce było źródłem tego przyjemnego ciepła, które czuł, a cudza dłoń, którą trzymał w swojej własnej. Obrócił głowę w bok i dostrzegł go... Jego drobne ciało rozłożone na trawie tuż obok i długie, śnieżnobiałe włosy rozsypane pomiędzy zielonymi źdźbłami. Wiatr kołysał łagodnie kwiatami, które składały się na przepiękny wianek na jego głowie. Nie był w stanie ujrzeć jego twarzy, ale wiedział, że się do niego uśmiechał...

Florian nie chciał pozostawać bierny, chciał dać coś od siebie... Ale parę sekund później poczuł bolesny ucisk w piersi, gdy mężczyzna się od niego odsunął. Nie rozumiał tego, nie rozumiał, co się stało. Jego białe brwi zmarszczyły się, ale zrobił krok w stronę zmiennego. Uniósł dłoń i po chwili dotknął opuszkami palców mokrego policzka.

– Anthony? – Odezwał się cicho, drżąco. – Anthony, zrobiłem coś złego? – Zapytał, a jego głos niebezpiecznie się załamał.

Oddech zmiennego widocznie przyspieszył, a jego jadeitowe oczy, które, nie wiadomo kiedy, stały się kocie, były szeroko otwarte. To dotyk Floriana sprowadził go z powrotem do rzeczywistości i jego słowa, które niemal go złamały.

– Nie, nie... – wychrypiał szybko, tak bardzo niewyraźnie, znów łapiąc go za dłonie. Miał wrażenie, że lada moment się przewróci, kolana uginały się pod nim i musiał przytrzymać się tego znacznie mniejszego ciała. – Chyba znów sobie coś przypomniałem... – wymamrotał, czując, jak serce dudni mu w piersi.

Florian zaniepokoił się jeszcze bardziej. Chwycił mocno jego dłonie, choć nie miał zbyt wiele siły. Deszcz padał coraz mocniej, ale to nie miało znaczenia, bo obaj byli już cali przemoczeni.

Opowieść o Tygrysie i Śnieżnej Panterze [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz