XIV. Burza

264 34 2
                                    

Florian nigdy nie czuł się bezpieczniej. Nigdy. Anthony był jego bezpiecznym miejscem. Spałby głęboko i spokojnie aż do samego rana, gdyby nie... płacz. Nie, nie płacz. To było niemal zawodzenie bliźniaków. Rozbudził się bardzo szybko, bez problemu rozpoznając, że coś było nie w porządku. Podniósł się do siadu, zrzucając z nich kołdrę, a zmienny tygrys podniósł się zaraz za nim, z minimalny opóźnieniem.

– To dzieciaki – wymamrotał, tak, jakby nie było to oczywistą oczywistością.

– Mam wrażenie, że coś jest nie tak – szepnął Florian. – Płaczą inaczej niż zawsze – dodał i powoli zsunął się z łóżka.

– Twój braterski instynkt jest niezawodny – stwierdził ufnie tygrys, wstając i szybko zakładając na siebie jakąś koszulkę.

– Albo instynkt omegi – szepnął Florian, zanim spiął się cały, słysząc grzmot gdzieś ponad ich głowami. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że deszcz również głośno bębnił w dach.

– To prawie to samo – odparł tygrys, wciąż trochę sennie, zanim jako pierwszy opuścił sypialnię.

Florian szybko go dogonił i, w chwili wyjątkowej odwagi, chwycił jego dłoń. Sekundę później rozległ się głośny grzmot. Zadrżał, a jego chude palce mocno zacisnęły się na dłoni mężczyzny.

Zeszli na dół, prosto do pokoju dziecięcego. Julia była sama i właśnie próbowała uspokoić rozbudzone, płaczące bliźniaki. Florian puścił dłoń Anthony'ego i podszedł do matki, przejmując od niej jedno dziecko. Objął chłopca i znieruchomiał.

– Mamo, on jest rozpalony – wyszeptał, gdy mała, niemal zawodząca puma wtulała się w jego pierś.

– Obaj są. Nie wiem, co im jest – przyznała Julia, widocznie spanikowana.

Anthony wszedł do pokoju wyjątkowo niepewnie, jednak gdy usłyszał o gorączce chłopców, szybko do nich podszedł. Pozwolił sobie dotknąć czoła małej pumy, którą Flo trzymał na rękach.

– Lekarz powinien je zobaczyć – oznajmił, patrząc na matkę chłopca.

Chłopczyk na krótką chwilę przestał płakać, czując palce zmiennego na swoim czole... Było bardziej niż rozpalone.

– Wyjechał – odpowiedziała Julia, podnosząc się z drugim bliźniakiem na rękach. – Zadzwonię do niego, ale miał wrócić dopiero za parę dni – dodała i bez słowa podała pumę tygrysowi, zanim szybko wyszła z dziecięcego pokoju.

Mężczyzna zamrugał zaskoczony, gdy nagle w jego ramionach znalazło się dziecko. Był jednak bardziej przejęty stanem chłopców niż własnym zaskoczeniem, więc szybko usiadł razem z nim na łóżku i położył rękę na jego czole. Potem sprawdził jeszcze kilka innych rzeczy i posłał Florianowi spojrzenie pełne niepokoju.

– Są odwodnione i mają bardzo wysoką temperaturę – powiedział. Sam nie był pewien, skąd to wiedział, ale... po prostu wiedział. – Jeśli lekarz nie przyjedzie najpóźniej do rana to... – zawiesił wymownie głos. Nawet nie był w stanie tego powiedzieć.

Białowłosy usiadł obok mężczyzny, nie spuszczając z niego wzroku. Nie, ani trochę nie bał się, że Anthony mógłby skrzywdzić jego braciszka. Czuł, że może mu zaufać. I że doskonale wiedział, co robi oraz mówi. Sam tulił do siebie bliźniaka, który wciąż cicho zawodził, ale powoli się uspokajał.

– Nie... nie! – Na twarzy Floriana pojawiło się głębokie zaskoczenie, które szybko zamieniło się w prawdziwy szok. – Przecież to niemożliwe... one nigdy nie chorowały... Anthony... – jego głos załamał się, a na twarzy pojawiło się niemal czyste przerażenie.

Opowieść o Tygrysie i Śnieżnej Panterze [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz