Cz.17

160 15 3
                                    

-Jake...
-Tak?
-Nie chce wracać...- Wyglądał tak błogo, spokojnie i jakby bez zmartwień na głowie, byli tu 2 miesiące, oboje spędzali każdy dzień w wiosce, żyli w niej, Variant miał już przyjaciół... Którzy rzeczywiście go lubili, nawet ta kurwa Tsu'Tey go lubił, lubił to mało powiedziane, może bardziej szanował i akceptował obecność, ale też potrafił być przyjacielski dla bliskich mu osób.

Siedzieli na grubej solidnej gałęzi, oglądając piękno tego świata, gdzieś latały górskie banshee,inne mniejsze stworzenia, a na dole... Toczyło się życie, takie spokojne...
Variant nie chciał już wrócić, nie chce budzić się słaby, samotny...

-Wiem...  - Westchnął ciężko i poprawił się na drzewie, ręce młodego chłopaka drżały w natłoku myśli, a jeżeli zmusza go aby wrócił? Porzucił to wszystko?
Zerwą z nim kontrakt i każą wypierdalać? Albo zabija tutaj?
-Spokojnie... Oddychaj- Jake położył na ramionach młodszego swoje ręce, lekko ścisnął je i masował przy czym szeptał spokojnie aby oddychał głęboko
Nauczył się zachowań Variana, gdy się stresuje za bardzo to się trzęsie i kuli, ma w tedy przyspieszony oddech.
Wiedzieli że Variant nie jest psychicznie w stanie pomimo bycia łowca jak on, nie był w stanie przywożąc się do ikrana, nie był w stanie, zbyt się bał.
Nie zmuszano go, rozumieli strach a Variant pędził niepewnie za reszta na koniu.
Variant przeczesał drżącymi palcami swoje włosy, Jake dawno nie zwracał uwagi na jego wygląd, zapomniał że ma to dziwne coś na włosach, mutacja czy coś, ale jak pamiętał było to mniejsze...

-Co się gapisz?!- Głos Variana był tym co wyrwało go x myśli, pokręciło głową i pokazał mu o parę więcej siwo białych pasków, chłopak otworzy zielone oczy szerzej i zabrał rękę z swoich włosów.
- Siwiejesz?
-Możliwe, pogadam z Grace, może ona będzie wiedzieć...- Machnął na to ręka i wstał wytrzepując się z brudu.
-Gdzie idziesz?
-Za godzinę jest polowanie... Muszę się przygotować — Powiedział pusto i zbiegł po drzewie w dół, był szybki...
Zbyt szybki...

Zdaniem Jake, ten młody chłopak ma wiele tajemnic, mało o siebie i przeszłości mówi, a jak coś powie to niewiele, trzyma za dużo w sobie, a to go zgubi...
Prędzej czy później...

Variant w tym czasie wybieg już z drzewa, zagwizdał a jego klacz pobiegła powoli w jego stronę z pól, na których przesiaduje.
Poklepał ją po boku z uśmiechem i połączył się z nią szybko, czuł wszystko jak za pierwszym razem, wskoczył na jej grzbiet i poklepał boki noga, aby ruszyła.

Przygotowanie, ta jasne... Polowanie, nie był wyznaczony do polowania tego dnia, potrzebował się rozciągnąć...
Pokierował konia w stronę lasu, lecz w połowie drogi do celu zostawił klacz i odesłał ja bo dla niej nie było tutaj już bezpiecznie.
Z daleka od wioski, w głuszy gdzie słyszał tylko naturę i własny oddech, a jego oczy wędrowały w kierunku jego celu.

Neytiri pokazał mu to miejsce dwa tygodnie temu, powiedziała, że to Drzewo Dusz, drzewo łączące ich z Eywą, bardzo ważne w ich kulturze miejsce, Grace powiedziała, że dzieją się tutaj niesamowite rzeczy i byłaby w raju, gdyby mogła tutaj wejść.
On sam nie wiedział, co myśleć o tym miejscu, czuł się zagubiony we własnych myślach.

Usiadł na skale, widział doskonale zagłębie, w jakim znajdowało się drzewo, piękne drzewa i rośliny tej planety..
Variant to nadal duże dziecko, niby 23 lata a nadal jak głupi nastolatek nie umie się skupić, pamiętał jak uciekał z miasta do miasta szukając domu, a teraz tutaj był...
Miał ten dom, miał gdzie się budzić i dla kogo, dla tych ludzi...

Zaczął wspominać, swoje życie na ziemi, po raz kolejny niby lecz... Nie umiał oczyścić myśli, to wszystko go prześladuje nawet tutaj.
Na ziemi zostawił 3 rodzeństwa, dwóch braci i sióstr, najmłodszą...
Pamiętał jak uciekał z domu, jak prosiła, aby po nią wrócił...
Nigdy więcej jej nie spotkał, stracił kontakt z całą 3...
Ojciec alkoholik, matka narkomanką była, zmarła, gdy on miał 16, jego bracia po 14 a siostra 12, uciekł, gdy miał 17...
Żyli na skraju ubóstwa, w brudnym, starym bloku w piwnicy, zero przestrzeni dla siebie, łazienka była dzielona z całym blokiem...
Wiecznie głodni, pracował jak mógł aby dać im jedzenie...
Miał po nich wrócić...

-Wybacz mi...-Wyszeptał do siebie załamanym od łez głosem, schował twarz w rękach próbując dojść do siebie, nie płakać, aby ktoś go zobaczył.

Ale nie był w stanie, był w rozsypce jak dziecko, chciał znów ich zobaczyć!
Czuł się winny, pozostawił ich samych w rozpadającym, się świecie bez przyszłości..
Zawył i spojrzał w niebo, obserwując ptactwo i samą planetę nad Pandorą, tęsknił...

Soul Dream- AvatarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz