-Grace...?
-Hym?
-Mój awatar...Wyglądam jakbym starzał się 3 razy szybciej
-Aa tak, to... Chodzi ci o włosy?
-Tak, a o co innego może?- Spojrzał na nią znużony i poprawił się na niewygodnym krześle.Grace przez chwile mu nie odpowiadała tylko robiła sobie kawę, po chwili dosiadła się do niego przy małym stoliku w kuchni i zamieszała napój w kubku.
-Masz mutacje, i tyle
-Tyle?
-Tak, nie ma w tym nic nadzwyczajnego, to tak jak byś urodził się z tymi białymi włosami, ale je przefarbował i teraz ci odrosty się robią- Upiła łyku kawy patrząc na niego jak na idiotę.
-A oczy?
-Też, to normalne, jakbyś się przyjrzał zobaczyłbyś, że mieszkańcy wioski też mają jaśniejsze oczy
-Robisz ze mnie debila tak?
-Nie muszę- Westchnął ciężko i poprawił się na krześle, czuł w kościach, że coś złego się szykuje, nie spał często, zamęczał się w obu ciałach...Przeczesał nieogarnięte ciemne włosy i doprowadzali je do ładu na szybko, oczami skanował pomieszczenie jak i kobietę przed nim.
-Na mnie czas, wioska zaraz się budzi...- Powiedział spokojnie i wstał, droga do kapsuły była znana mu, z okna piękny widok na góry i słońce...Otworzył kapsułę, wredota nie chciał się uruchomić!
Zanim był z powrotem w lesie minęła godzina, był zły! Oj to mało powiedziane, że tylko zły...Będąc w wiosce chciał coś zjeść, ale został porwany na patrol, oczywiście, że kurwa tak! Nikt mu nie da dzisiaj spokoju!
Gonił więc za Tsu'Tey na klaczy, gdy on i reszta śmigali przez niebo nad nim, znikając mu co rusz za drzewem, wściekłość tylko w nim narastała jak w dziecku.~Tsu'Tey! Gdzie jesteś!?~Zawołał przez komunikator na szyi, nie dostał odpowiedzi, zawołał innych, też cisza.
Wściekły zatrzymał klacz w połowie drogi do Drzewa Dusz i rozejrzał się, w dłoni tylko łuk i kilka strzał, zawraca się, nie zamierza jak debil niech za kimś, kto go ma w dupie.Zawrócił się bez słowa do komunikatora, chciał coś zjeść, co kolwiek!
Więc zawrócił klacz i nie oglądał się ani nie odpowiadał na próby komunikacji.Zatrzymał się przed rzece, aby otrzeźwić nadal zaspany umysł, poklepał klacz po boku a ta odbiegał na bok w swoje sprawy, podczas gdy Varian powoli oblewał sobie twarz wodą, miał dużo myśli w głowie, ciągle porównywał To życie do życia na ziemi, chciał przestać, ale nie umiał.
Varian wziął głęboki wdech i wydech, spokojnie...
W jędnym momencie siedział nad rzeką, ale już w drugim czuł się obserwowany, chwycił łuk w ręce i rozejrzał się, oddychał płytko i wypatrywał zagrożenia.
Obejrzał się za szelestem za plecami i spojrzał w oczy bestii, cała istota bestii sprawiała że jego nogi się uginały a ręce drżały nie mogąc naciągnąć chociaż jednej strzały.
Banshee wlepiała w niego ślepia, jej jasno niebiesko zielone ciało ostawało nawet w lesie, oddychała bardzo ciężko a skrzydło, którym się podpierała, pokrywała krew, było rozszarpane, dziurawe od ostrzejszych zębów, nie atakowała, wpatrywała się w niego męcząco.
Nie zdążył zareagować w żaden sposób, z nieba wślizgnęła się jeszcze większa bestia, szarpiąc masywnymi pazurami jeszcze żywe ciało, masywne czerwone bydle, wielkie jak drzewa wokół nich, rozrywało swoja szczęką wrzeszczące banshee, żywcem, wyrywało nogi, jak dla zabawy, odrywało skrzydła i grzebało pyskiem w brzuchu.
Varian upadł na swój tył przerażony, dysząc ciężko próbując zachować resztki ciszy.
Toruk wydał ryk i przełamał swoją szczęką szyje banshee na pół, Varian ukrył się w większych krzakach, licząc, że istota go nie znajdzie, przesiedzi tu, nie będzie patrzeć, nie zamierza.
Niemniej to, co zobaczył, nigdy nie wyjdzie mu ze wspomnień.
To będzie ciężki dzień, a już zaczął się ciekawie i brutalnie.
CZYTASZ
Soul Dream- Avatar
Ficção CientíficaVarian uciekł, uciekł od problemów swojego życia. Nie do innego kraju, miasta, ale na inną planetę...