;rozdział trzeci;

373 39 4
                                    

-Twój strach pachnie tak ładnie - Słyszałem głos człowieka o czerwonych, jak wino oczach, którego brązowe, krótko ścięte włosy zmierzwiły się od rytmicznego pocierania dłonią. Człowiek nie był jednak świadom swoich gestów, wlepiając swe wygłodniałe kule wprost w moje ciało, pomimo ostrza w swej dłoni.

-Skup się na zadaniu - Warknął drugi mężczyzna, a mi ciężko było go dostrzec... i może to mój umysł płatał już mi figle, albo po prostu zaczynałem wariować, ale ten nieznajomy, który zranił Yeosanga, wydawał się być... transparentny. Mogłem niemal przysiąc, iż jego ciało znika i pojawia się, choć kontur i lekki koloryt wciąż pozostają lekko widoczne.

Ich twarze były starsze, a ja przyglądałem im się uważnie, mając w końcu okazję poznać swoich przeciwników. Wiedziałem, że to ważne, gdyż jeśli uda mi się przeżyć, jeśli podam ich rysopis... może ktoś złapie tych zasranych fanatyków. Dlatego w chwili spokoju po prostu błądziłem wzrokiem uważnie ich twarze, dostrzegając niewielkie tatuaże pokrywające całe ich szyje. Tatuaże... ślady? Jakiegoś rodzaju wzory, które wydawały się prawie odcieniami ich skóry, przedstawiały dziwne malowidła, których nigdy dotąd nie widziałem... nigdy. Coś podobnego do skandynawskich run, może?

Obaj mężczyźni ubrali byli w staroświeckie, szare swetry, bądź coś na wzór, ponieważ było tak brudne, że ciężko było mi zobaczyć, co to jest dokładnie. I nie dziwiło mnie teraz, że tak obrzydliwy, zgniły niemal zapach przylgnął do ich napiętych ciał. Pasowali jednak do pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy. Było stare, zakurzone, pozbawione okien i boleśnie zimne. Niemal nic nie znajdowało się na surowych ścianach, oprócz... tych samych symboli?

Zmarszczyłem brwi, nieświadomie pochylając się w stronę znaków, nim ból rozszedł się na moim ramieniu, a ja wrzasnąłem, czując dokładnie cal po calu, jak moja skóra rozdziera się pod naciskiem szpica.

Nie słyszałem ich śmiechu.

Nie słyszałem ich słów.

Nie czułem nawet dotyku na swoim ciele, kiedy każdy milimetr mojej komórki koncentrował się na rozdzierającej agonii ramienia, które nabierało coraz więcej ciepła. Ostrego ciepła, tak, jakby ktoś przyciskał do mnie rozgrzany węgiel, a nie srebrny nóż.

Nie słyszałem jednak syku skwierczącej skóry, co działo się przy Yeosangu. To było inne... Tak, jakby ogień zaczynał płonąć już po rozdarciu skóry, a nie w jej trakcie. Wypalając mnie od środka.

Aż ostrze oderwało się od mojej skóry, a ja złapałem łapczywie oddech, modląc się, aby agonia, nigdy już nie powróciła. Choć ból oparzenia wciąż był wyczuwalny, a krew wciąż opadała w dół mojego ciała... było lepiej, niż oślepiające cierpienie, które sprawiało, iż traciłem zupełnie połączenie z obecnością.

Mrugałem ciężko, dysząc niemożliwie, gdy starałem się jakkolwiek zapomnieć o niesamowitym bólu, ponownie skupiając się na otoczeniu, jednak nie było to proste. Nie, kiedy wewnętrznie byłem niemal martwy.

-Nie bądź przewrażliwiony, wszystko się uda, po co ktoś miałby go szukać. To tylko głupi człowiek - Prychnął głos, który mogłem już dopasować do czerwonookiego, gdyż był on o ton, bądź dwa niższy, niżeli jego poprzednik.

-A blondyn? - Zamarłem na wspomnienie Yeosanga, zmuszając powieki, do uniesienia się powoli, aby przechylić głowę w kierunku mojego przyjaciela. Modliłem się, by żył, lecz wciąż pozostawał ciężko nieprzytomny... i dobrze, gdyż ból go omijał, jak na razie.

-Mówiłem ci durniu, byś znalazł takiego, którego nie będą szukać - Prychnął ten, który przytrzymywał moje ciało, a jego dłonie wydawały się już nie mieć noża w zasięgu. I tak nie zamierzałem z nim walczyć... byłem zbyt wyczerpany, aby się poruszyć, a co dopiero zrobić gwałtowniejszy ruch.

Monster under my bed // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz