;rozdział dwudziesty drugi;

218 28 13
                                    

Noc spędzona z Sanem w jednym łóżku po tym, jak wyznał mi coś tak... prywatnego, była dziwna, ale nie niezręczna. Wręcz przeciwnie, spałem wygodnie i przyjemnie, pod wrażeniem, jak intensywnie może emitować ciepło z jego ciała, kiedy leżał nawet kilka kroków dalej. Sny, a raczej koszmary nie pojawiły się ani razu, co też było nowością, jednak przy nim czułem się po prostu tak... bezpiecznie.

Śniadanie czekało już na mnie przy stole, choć Yeosang, według małej, poszedł pomóc Seonghwie w przeglądzie terenu na wszelki wypadek. Oboje nie musieli spać, co jest świetnym ułatwieniem, a San... on potrzebuje snu przez swoją wilczą stronę, ale nie tyle, co ja i nie spał już trzy godziny później, tłumacząc, że zawsze jest wypoczęty, jednak nie ruszył się z łóżka.

Od samego poranka nie opuścił mojego boku, choć zostawił mnie samego, bym się przebrał. Nie oszczędzał nawet żadnej chwili, żeby mnie dotknąć, szczególnie, kiedy opuściliśmy pokoje. Jego dłoń zawsze szukała miejsca, by delikatnie osiąść na moim biodrze, czy talii. Miałem wrażenie, że nawet nie robił tego specjalnie, lecz za każdym razem, kiedy oddaliłem się o, chociażby krok, widziałem, jak jego ciało napinało się dziwnie, a spojrzenie odpuszczało natychmiast to, na czym był tak skupiony, aby skoncentrować sie na mnie.

I cieszyło mnie to... aż do tej chwili. Staliśmy bowiem tuż obok drzwi, a ja spoglądałem niepewnie na Yeosanga, który dołączył do nas kilka minut temu i oboje wyraźnie się stresowaliśmy, wysłuchując odprawy Seonghwy... choć nie była ona skierowana do nas.

-...od razu, kiedy poczujesz, że tracisz kontrolę, masz się wycofać - Mruczał najstarszy swoim wzniosłym, niskim głosem, który aż krzyczał wyrafinowaniem, jednak czyste zmartwienie wyjątkowo było wyraźnie słyszalne.

-Tak wiem, nie martw się, będzie dobrze - Obiecywał San, choć w jego oczach błyszczało podekscytowanie... i było to z jednej strony dziwne, lecz z drogiej nieco go rozumiałem. Był jak dziecko o ogromnym potencjalne, którego nie mógł wykorzystać, aż właśnie do tej, wyjątkowej okazji.

Tyle że był nieobliczalny, a jego siły obawiał się każdy, myślący wilk, który otaczał nas w tej chwili na lodowatym śniegu, przyglądając się uważnie "wynaturzeniu" w chwili niecierpliwego oczekiwania na rozpoczęcie zawodów. Nie rozumiałem za bardzo na czym to polegało, ale podejrzewałem, że jest to coś w rodzaju wyścigów.

-Wszystko w porządku? - Podniosłem głowę na znajomy głos Yunho, który wpatrywał się we mnie dziwnym wyrazem. Szybko pokiwałem głową, uśmiechając się lekko, choć czułem, jak Yeosang podsuwa się nieco - To dobrze. Trochę obawiałem się, że ktoś będzie próbował wam zaszkodzić.

-Są zajęci zawodami - Zauważyłem, przyglądając się mężczyźnie, który skinął głową. Był ubrany ładnie w dużą, czarną koszulę, która podkreślała jego wyrośnięte ciało, jednak jego brązowe włosy były zmierzwione.

-Tak, nie dziwi mnie to. To część naszej tradycji - Wyznał cicho - Co kilka lat gromadzeni są najsilniejsi przedstawiciele mojej rasy z różnych watah, aby wyznaczyć tego najlepszego. Są to jednak najlepsze czasy na budowanie relacji, związków, a często nawet łączenie rodzin i wyznaczanie nowych watah - Uśmiechnął delikatnie - Jak mam być szczery, biorę udział w tym tylko dlatego, że ojciec każe mi znaleźć dziś partnerkę, ale jeśli zajmę się zawodami, mogę grać na czas - Zaśmiał się lekko, a ja pokiwałem głową, zupełnie go rozumiejąc, choć wilcze kobiety były piękne. Ich włosy zadbane i gęste, o wielu pięknych ubarwieniach. Skóra ciepła, nieskazitelna, nieco ciemniejsza, wyraźnie radując się miękkim ubarwieniem promieni słonecznych.

-Na czym to polega? - Spytałem, przyglądając się uważnie, jak coraz to więcej osób gromadzi się pomiędzy budynkami, choć pozostawia miejsce dokładnie pośrodku.

Monster under my bed // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz