;rozdział trzydziesty;

198 30 6
                                    

Minuty stawały się godzinami, kiedy w niecierpliwości wyczekiwałem czegokolwiek, co pomoże mi znaleźć jakąkolwiek drogę ucieczki. Szarpałem się już z łańcuchami. Starałem się dosięgnąć czegokolwiek ostrego, ale jedyne, co miałem w głowie, to San, pozbawiony oddechu. Nawet nie wiedziałem, czy rzeczywiście nie żyje. Czy musiał oddychać? Czy mógł się wykrwawić?

Seonghwa poruszył się. Zrobił to raz przed kilkoma chwilami, jednak było to zaledwie drgnięcie i cichy jęk, jego ciało wciąż było jednak blade i zalane potem, tak, jakby walczył z jakąś paskudną chorobą, gorączką, jak mogłem sądzić i był na pograniczu wytrzymałości.

Drzwi otworzyły się podobnie z lekkim jękiem, a ja znieruchomiałem. Z przerażeniem spojrzałem w tamtą stronę, czując, jak strach odbiera mi mowę. Dokładnie ten sam mężczyzna, który był powodem naszego pojawienia się tutaj, teraz zmierzał w stronę bezwładnego Sana z oczami pustymi i pozbawionymi celu. I bałem się. Nie chciałem, by go zranił... o ile wciąż żył.

Nieznajomy nie zmienił ubrań, gdyż czarna, skórzana kurtka wciąż otaczała jego dość szczupłe ramiona i jak mogłem podejrzewać po idealnym ułożeniu jego węglowych włosów, nie minęło zbyt wiele czasu, od chwili, kiedy straciłem przytomność. Zaskakującym jednak było, jak ludzko wyglądał. Jego uszy przebite, przyozdobione niewielkimi kolczykami, oczy pomalowane mocnym, czarnym cieniem, nawet paznokcie miały na sobie lakier, co było już znacznie rzadziej spotykane.

-Proszę, zostaw go - Błagałem cicho, wiedząc, że właśnie mogłem podpisać na sobie wyrok śmierci.

Mężczyzna zatrzymał się jednak. To tak, jakby nagle uświadomił sobie o mojej obecności i odwrócił się lekko, by spojrzeć na mnie wyczulonym, acz wciąż apatycznym spojrzeniem. Milczał jednak dalej, wpatrując się we mnie, niemal z niedowierzaniem, choć ciężko było wyczuć jakąkolwiek emocje na jego twarzy. I przerażało mnie to poniekąd.

-Coś ty powiedział? - Byłem zaskoczony jego głosem. Nie był groźny, czy wściekły, a... uprzejmy, pomimo że wszystko w jego ciele było zupełnie odwrotne od tego stwierdzenia.

-Proszę, nie rób mu krzywdy - Wyszeptałem, walcząc rozpaczliwie z łamiącym się głosem.

A czarnowłosy zmarszczył brwi. To był chyba pierwszy gest, jaki mogłem zobaczyć na jego twarzy.

-Troszczysz się o niego, pomimo tego, co ci zrobił? - Prychnął nagle z kpiną, a kąciki jego ust uniosły się w drwiącym wyrazie - Wiem, że miłość jest ślepa, ale nie sądziłem, że tak bardzo może ogłupić żałosny, ludzki umysł - Chichot, cichy, ale wciąż chichot przemknął przez jego usta, gdy odwrócił się ponownie w kierunku Sana, a jego dłonie powoli osiadły w miejscu, gdzie łańcuch został przyszpilony do betonowego słupa.

-Ty też nie widzisz jasno! - Zawołałem, chcąc go powstrzymać, jednak łańcuch puścił, a San opadł na swoją paskudnie poranioną szyję ze srebrną obrożą wżynającą się w pozostałość gardła. Mężczyzna zatrzymał się jednak ponownie, wciąż trzymając srebro w swych dłoniach, tak, jakby jego nie dotyczyła ta gatunkowa słabość - Dałeść się zwieść. Służysz tak posłusznie, wykonujesz rozkazy bezwzględnie...

-Ty... - Widziałem, jak zaciska zęby we wściekłości, prostując się, gdy zaczął agresywnie iść w moją stronę.

-Ale to nie jest ona! - Dokończyłem niemal krzykiem, przerażony tym, jak niebezpiecznie szybko stanął przede mną z dłonią uzbrojoną w niemal wilcze pazury i czekałem na ból, zamykając oczy... jednak nic się nie stało, a ja niepewnie otworzyłem powieki, widząc go nieruchomego z twarzą znów apatyczną, zupełnie pozbawioną wyrazu... - Dałeś się oszukać. Wiesz, że ona nie kazałaby ci tego zrobić. Nie kazałaby ci znęcać się nad słabszymi od siebie. Podświadomie wiesz, że to nie ona - Widziałem walkę w jego po raz pierwszy otwartych oczach i postanowiłem wykorzystać swoją szansę - Proszę, pomóż mi stąd uciec. Pomóż mi ich stąd zabrać, a my pomożemy tobie - Mężczyzna zachwiał się wyraźnie - Pomożemy ci ją odnaleźć...

Monster under my bed // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz