;rozdział czternasty;

220 30 3
                                    

-Co zrobiłem?! - Mężczyzna poderwał się gwałtownie, stając na dachu, gdy śnieg zsunął się spod jego ciała - Nie, to nie możliwe... 

-To nie tak, jak Seonghwa, nie przeniosłeś mnie do miejsca, ale widziałem przebłyski i słyszałem głos... zrobiło mi się ciepło, nie zimno - Wyjaśniłem cicho, czując się dziwnie, kiedy obserwował mnie tak wnikliwie, ani na sekundę nie odrywając się od mojego ciała. I widziałem zaskoczenie w jego fioletowych oczach.

-To... to nie powinno tak być. Chodźmy do Seonghwy, on... może on coś wie - San poruszył się w stronę okna, lecz chwyciłem jego nadgarstek, przeraźliwie ciepłą skórę, która była tak przyjemna pod dotykiem moich zlodowaciałych palców. Byłem jednak zaskoczony, gdyż takie ciepło nie było naturalne... daleko mu było do tego - Coś nie tak? - Spytał natychmiast, lecz ja nie mogłem spojrzeć w jego oczy. Musiałem wiedzieć. Spomiędzy tego wszystkiego, co mi opowiedział, pominął to, co najważniejsze...

-Dlaczego widziałem cię tamtego dnia? Dlaczego widuje twoje oczy tak często? Myślałem, że zwariowałem, że to skutek uboczny dymu, ale ty istniejesz, więc dlaczego? - Spytałem cicho, czując, jak zatrzymuje się w swoim miejscu.

-To...

-Ej, co wy tam robicie? - Oboje spojrzeliśmy w dół na ciało Seonghwy, które pojawiło się na pod nami z butami do połowy zanurzonymi w śnieżnym puchu. Jego ramiona założone były na piersi, a węglowa marynarka zgięła się nieco, zmieniając ubarwienie ramion na jasny odcień śnieżnych płatków, które wciąż powoli opadały z połaci ciemnego, nocnego już niemal nieba. Nagle jednak cień zaczął pojawiać się, zanim zupełnie zniknął, sprawiając, iż zamrugałem zaskoczony, widząc puste miejsce po mężczyźnie - Kazałem ci wrócić do pokoju - Wzdrygnąłem się słysząc głos tuż obok siebie i niemal zsunąłem się na śniegu, kiedy zobaczyłem mężczyznę kucającego obok.

Jęknąłem, czując, jak zsuwam się w dół, jednak zanim przesunąłem się nawet o centymetr, poczułem, jak dłonie chwytają moje ciało, przytrzymując mnie stabilnie. Spojrzałem zaskoczony w kierunku Sana, rozkoszując się tym, jak niesamowicie ciepłe są jego dłonie na moim ciele.

-Spokojnie. Przyzwyczaisz się - Wyszeptał San, lecz jego dłonie zostały na mojej klatce piersiowej i jak mam być szczery, nie chciałem, żeby mnie puścił. Był tak przyjemnie ciepły - Chciałem właśnie z tobą porozmawiać, ale... Wooyoung ma prawo wiedzieć, co działo się tamtego dnia - Otworzyłem szeroko oczy zupełnie zdezorientowany, ponieważ oni wiedzieli... mówili o czymś, o czym oboje byli świadomi, nie tylko San. Seonghwa zaś jedynie skinął głową na potwierdzenie, nim wstał, stając u skraju dachu wpatrzony w pokryty mrokiem las - Woo... Pożar nie został wywołany przez piekarnik. Ja... należę do grupy, która stara się pozbyć potępieńców z naszego społeczeństwa, aby nie mieszać starszyzny. Powiedzmy, że coś na wzór policji, a tamtego dnia byłem na służbie, starając się pozbyć jednego z wampirów. Nie powiedziałem ci czegoś ważnego, kiedy wspominałem o żerowaniu. Jeśli pozwala się swoim instynktom przejąć władzę raz, one zaczną pragnąć więcej i z dnia na dzień zaczynają, pochłaniając coraz to więcej rozsądku. Nazwa potępieńca nie wzięła się znikąd.

-To jest jak uzależnienie, gdy poczujesz smak, pragnienie zaczyna konsumować wszystko, co pozostało po ludzkiej stronie - Głos Seonghwy był cichy, odległy... wydawał się wiedzieć, o czym mówi, choć może niekoniecznie to doświadczył?

-Twój dom był jego celem od początku i żerował tam jeszcze zanim udało nam się go wytropić - Otworzyłem szeroko oczy - Przepraszam Wooyoung, że nie dotarłem tam wcześniej, zanim on... - Słyszałem ból w jego głosie - ...reszta drużyny, z którą polowałem, chciała ukryć wypadek, po tym, jak zabiliśmy potępieńca.

-Podkładając ogień - Wyszeptałem, czując strach pulsujący w moim sercu.

Ja zaś poczułem pochłaniające mnie ciepło i poczułem się słabo, powoli upuszczając powieki.

-Mówiłem im, że coś jest nie tak, ale nie słuchali, a kiedy usłyszałem twój płacz...

-To nie w porządku. Coś jest nie tak - Wyszeptał San trzymając się na uboczu grupy z tułowiem nisko osadzonym, kiedy dłonią dotykał luksusowego dywanu. Nie uniósł jednak głowy, aby spojrzeć na pięciu innych ludzi. Nie, nie ludzi, a wilków o złotych oczach w swoich ludzkich formach, którzy powoli zalewali pomieszczenie cuchnącą benzyną.

-Co zabiliśmy twojego przyjaciela? - Prychnął jeden watahy o wysokim ciele, choć twarz jego była niewyraźna... Niemal niewidoczna. Włosy miał jednak jasne i z jakiegoś powodu wydawało się to istotnym faktem.

San uniósł wściekle spojrzenie, czując irytację narastającą w jego ciele, jednak jedynie zacisnął swoje pięści w ciasne okręgi, walcząc z agresją ekspansywnie przejmującą jego wnętrze.

-Coś jest nie tak z tym domem. Nie wydaje się pusty - Dokończył cicho, wypluwając słowa przez zęby, by wyraźnie walczyć z irytacją w swoim wnętrzu.

-Jesteś przewrażliwiony. Zmywajmy się - Skwitował inny, lecz San nawet nie spojrzał w jego kierunku. Nie poruszył się nawet, kiedy wyszli z domu, wrzeszcząc jego imię. Nasłuchiwał w zamian, jednak ich krzyki były zbyt głośne, zbyt trudne, aby mógł się przedrzeć i skupić.

Warknął ochryple, zanim wstał na równe nogi. Był zirytowany, ale nie pozwolił sobie, aby dać upust tym emocjom. Zamiast tego powoli, niezwykle powoli wyszedł z domu, nie odwracając się po raz drugi, nawet, kiedy zapałka uderzyła o ziemię, a gruba iskra ruszyła splątaną trasą, rozpalając wnętrze. Coś w jego wnętrzu krzyczało, że źle robi, jednak ruszył posłusznie za nimi w stronę lasu, obserwując, jak zmieniają swoje postacie...

Aż usłyszał krzyk. Głośny, intensywny płacz młodzieńczy, dobiegający z górnego piętra wielkiego domu, zanim syreny policyjnej nie zraniły jego uszu. Nie odpuścił, choć wiedział, że powinien uciec. Powinien schować się przed nadciągającymi ludźmi...

Jednak nie pozwolił sobie na to. Jego serce kazało mu uratować dziecko, zanim będzie za późno.

Rzucił się biegiem przez ulicę, wiedząc, iż jego ciało widoczne jest w jaskrawym świetle lamp reflektorów, wciąż jednak zaryzykował własnym życiem, pozwalając, aby cień pochłonął go, nim przeniósł się w kierunku okna, bezmyślnie wybijając szkło swą pokiereszowaną pięścią. Nie skrzywił się, przeskakując przez ogień, który wdarł się już do wnętrza pomieszczenia, ekspansywnie zajmując również parapet i podłogę tuż pod oknem. Gdyż jedyne, co widział to nieruchome ciało dziecka, chłopca... o którego życie krzyczało jego serce.

Bezmyślnie chwycił go w swoje objęcia, ujmując go i przyciskając jego usta do swojej piersi w cichej nadziei, że dym przedostanie się lżej... choć i on sam cierpiał, czując, jak całe jego gardło zaczyna szczypać od żrącego powietrza.

Syknął na ogień, który wdarł się pod jego nogawkę, opalając część nogi, nim szybko rozejrzał się dookoła, na ślepo poszukując wyjścia z chłopcem, który wyraźnie słabł w jego ramionach. Wiedział, że musi je wyciągnąć, zanim będzie za późno. Bezradnie spojrzał w stronę okna, lecz cała jego framuga pokryta była przez ogień, spoglądając jednak na drzwi, wiedział, że i tam nie znajdzie ratunku.

Musiał coś wybrać, wiedział, że musiał, zanim ogień pochłonie ich w pełni...

Monster under my bed // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz