Rozdział 5

131 11 14
                                    

Wyruszyli o świcie, zaraz po pojawieniu się na niebie pierwszych promieni słońca.

Fien, który najwyraźniej przyzwyczaił się do wczesnych pobudek, wydawał się równie świeży co na początku podróży. Mięso, które jadł na kolację faktycznie było odpowiednio przyrządzone, bo mężczyzna nie miał z jego powodu żadnych problemów. Z samego rana wyszedł z karczmy, aby sprawdzić stan powozu i ocenić kondycję nowo podstawionych koni. Zwierzęta najemników był wypoczęte i nad wyraz zadowolone, że spędziły noc w lepszych warunkach niż ich jeźdźcy. Dorożka także zdawała się nienaruszona, stajenni dołożyli wszelkich starań, aby przez noc nikt się do niej nie zbliżył. Nic nie stało na przeszkodzie, aby ruszyć w dalszą drogę. No może poza stanem najważniejszej pasażerki.

W przypadku Marisse sprawy miały się zupełnie inaczej niż u Fiena. Dziewczyna była tak wykończona, że ledwie dała radę wstać z łóżka. Miała wrażenie, że jeśli zrobi zbyt długi krok nogi odmówią jej posłuszeństwa, nie zdecydowała się więc zejść na dół. Wcisnęła się w pierwszą lepszą sukienkę, wsunęła pod nią sztylet i wróciła na łóżko, czekając na przybycie Fiena. Kiedy ten w końcu zawitał pod jej sypialnię, oznajmiła, że zje w pokoju lub wcale. Miała niewiele czasu, a musiała jeszcze wygospodarować jakąś jego część na dokończenie listu do ojca.

Nie zdążyła przygotować go w nocy. Wróciła do pokoju naprawdę późno, po przetańczeniu jakichś dziesięciu, jeśli nie więcej, utworów. Wiedziała, że nazajutrz bardzo tego pożałuje, nie potrafiła jednak odpuścić. Karczmarz był zachwycony jej występem, ludziom również się on podobał, bo za każdym razem, gdy muzyka cichła, rozbrzmiewały gromkie brawa. Upojona tak dużym zainteresowaniem Marisse, tańczyła i tańczyła. Robiła to tak długo, aż na deskach sceny nie pojawiła się pierwsza krew. Ponieważ była bez butów, zdarła sobie skórę na podeszwach stóp. Właśnie wtedy Fien postanowił zainterweniować. Głosem nieznoszącym sprzeciwu, oznajmił, że to koniec występu.

Dobrze zrobił, że ją powstrzymał. Gdyby nie jego ingerencja, z pewnością zostałaby na scenie do rana i kolejny miesiąc nie byłabym w stanie chodzić, bo zdarłaby sobie skórę aż do kości. Nawet teraz ledwie zdołała wsunąć opuchnięte stopy w buty. Całe szczęście, że czekała ją całodniowa jazda, a ta nie wymagała od niej wykonywania żadnych dodatkowych ruchów. Samo przejście do powozu kosztowało ją tak dużo piekącego bólu, że przez całą drogę z sypialni na zewnątrz myślała jedynie o zaciskaniu zębów. Dopiero gdy zajęła miejsce na fotelu, zdołała wyciągnąć dłoń, aby wręczyć karczmarzowi ukryty w kopercie list. Mężczyzna przyjął go z wesołym uśmiechem.

– Posłaniec wyruszy zaraz po śniadaniu – obiecał, zaglądając do wnętrza powozu. – Oczywiście pamiętam, aby wręczyć mu kwiaty. Twój taniec był wart co najmniej pięćdziesięciu róż!

– Wystarczy jedna. – Odwzajemniła jego uśmiech. Marzyła o wygodnym łóżku i jeszcze wygodniejszym stroju. Najlepiej takim, który składałby się wyłącznie z luźnej nocnej halki. – Niech reszta róż dalej kwitnie i zachwyca gości.

Karczmarz skinął głową, choć jego mina wskazywała, że wciąż nie był w stanie pojąć toku jej rozumowania. Nie wzięła od niego pieniędzy, nie żądała darmowego noclegu, ani dodatkowych posiłków. Jednocześnie przysłużyła się jego biznesowi tak, jak nie zrobił tego nikt inny. Nawet przy wydawaniu śniadania, wciąż docierały do niego zachwycone komentarze co poniektórych gości. Kilku z nich zostało na noc tylko po to, aby nie musieć wychodzić w połowie występu równie tajemniczej co pięknej tancerki.

– Niech bogowie prowadzą was podczas drogi. – Uścisnął z wdzięcznością jej dłoń. Potem nachylił się i zniżył głos do konspiracyjnego szeptu: – A ty pamiętaj, jeśli jeszcze kiedyś będziesz w tych stronach, koniecznie odwiedź moją karczmę. Dam ci wszystko, czego tylko zapragniesz.

W cieniu srebrnych różOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz