Rozdział 31

65 13 4
                                    

Król wyjechał z miasta równie szybko, jak do niego wjechał. Gdyby nie incydent z Marisse, najpewniej jego przejazd przez centrum zająłby zaledwie kwadrans. I choć nie zrobił w jego trakcie nic, co byłoby naprawdę warte skomentowania, przez parę kolejnych dni ludzie nie mówili o niczym, jak tylko o tym, że sam Araven Hallvord zaszczycił ich małe miasto swoją obecnością.

I może Marisse nie miałaby im tego za złe, gdyby nie fakt, że sama także była na językach wszystkich, którzy takowe posiadali. Jak można się było spodziewać, jej publiczne upokorzenie i rozmowa z królem nie przeszły bez echa, przez co z dnia na dzień straciła w oczach mieszkańców. Dziewczyny z gospody nie nazywały jej już „bogatą szlachcianką". Wręcz przeciwnie. Tancerka otrzymała ten wątpliwy przywilej, że z jednego nieprawdziwego tytułu, awansowała na kolejny, zaczęto ją bowiem mianować „Villmarską dziwką".

Czy czuła się urażona tym i jemu podobnymi określeniami? Oczywiście, że tak. Czy poświęcała czas i energię, aby wyprowadzać ludzi z błędu? Prawdę mówiąc... nie. Wolała uchodzić za pannę do towarzystwa, niż zdradzić się z tym, jakie były prawdziwe powody jej pobytu w Astel. Wciąż trzymała się zresztą pocieszającej myśli, że już niebawem wróci do Villmar i o wszystkim zapomni.

Zapomnieć nie chciał jednak Joseph Evenghard, który dowiedział się o jej spotkaniu z królem jeszcze tego samego wieczora. Był wściekły, trudno jednak orzec, na kogo najbardziej. Na siebie, bo zaspał w tak ważnym dniu, na Marisse, bo poszła do miasta, gdzie naraziła się na duże niebezpieczeństwo, czy może na samego władcę Breavien, bo ten nie miał najmniejszych oporów, aby znieważyć jego córkę na oczach kilkuset postronnych osób? Bez znaczenia, na kim skupiała się jego złość, ważne, że od tego momentu pobyt w kraju przestał sprawiać mu jakąkolwiek przyjemność. Bez przerwy sugerował, że powinni wracać do Sulles i nie pojmował, dlaczego jego córka obstawała przy tym, aby zostać w mieście. Wciąż dopytywał ponadto, dlaczego wszyscy uważali Marisse za kochankę Breavieńskich władców.

Gdy w końcu się dowiedział, urwał temat i ani razu do niego nie powrócił. Myśl, że jego jedyna córka stała się kobietą, w dodatku za sprawą księcia, do reszty nim wstrząsnęła.

W ten sposób minęło parę kolejnych dni, które Marisse spędziła na przyjmowaniu kolejnych obelg i rozmyślaniu nad tym, w jaki sposób musiało przebiec spotkanie obydwu braci Hallvord. Nie wątpiła, że było burzliwe, ale odbyte z zachowaniem wszystkich zasad królewskiej etykiety. Liczyła, że Calden, który przebywał na swoim terenie, będzie w stanie zapanować nad emocjami i nie da się sprowokować egocentrycznemu władcy. W końcu mieli rozmawiać o jej pomyśle. Wszystko poszłoby na marne, gdyby plan nawiązania sojuszu, zniweczyły rodzinne spory.

Kogo próbowała oszukać? Stresowała się z zupełnie innych powodów. Aż za dobrze przyjrzała się oczom Aravena, aby teraz naiwnie zakładać, że potraktuje brata z należytym szacunkiem. Nawet jeśli to Calden przemieniał się w bestię, dopiero w spojrzeniu króla dostrzegła coś, co wzbudziło w niej prawdziwy strach.

Rządzę krwi.

– Marisse? – Ojciec znalazł ją tam, gdzie ostatnimi czasy bywała bez przerwy, a więc na tyłach ich gospody. Siedziała na jednym w pniaków, które służyły do cięcia drewna na opał. Nie było to może najwygodniejsze siedzisko, ale spełniało swoją funkcję. Znajdowało się ponadto w idealnym miejscu, bo mogła z niego dostrzec rosnący nieopodal las. Ten widok ją uspokajał. Był... stabilny.

– Jestem. – Uśmiechnęła się i zsunęła na dłonie rękawy białego swetra. Tego dnia zrezygnowała z wystawnej sukni na rzecz ojcowskich spodni i miękkiego golfu, który kupiła w jednym z okolicznych sklepów. Skoro i tak gorszyła każdego, kogo tylko się dało, nic nie stało na przeszkodzie, aby zszokować wszystkich jeszcze bardziej. – Stało się coś?

W cieniu srebrnych różOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz