Rozdział 25

88 12 3
                                    

Prawdopodobnie nikt, kto w ciągu kolejnych kilkunastu dni napotkał na swojej drodze księcia lub Marisse i wiedziałby o ich potajemnych schadzkach, nie powiedziałby, że łączy ich zaledwie przelotny romans. Następca tronu zaczął regularnie pojawiać się na posiłkach, przestał również stronić od codziennych rozmów ze służbą. Robił to na tyle często i ochoczo, że oczywistym było, iż z czasem służba zacznie o wiele baczniej przyglądać się jego zachowaniu. W całym pałacu dość szybko zaczęło huczeć od najróżniejszych plotek. Niektórzy spekulowali, jakoby na humor księcia miała wpłynąć myśl o nadchodzących urodzinach, inni, że ten cieszy się z ogłoszonej niedawno wizyty króla. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że faktyczny powód zadowolenia władcy był zupełnie inni i wynikał z możliwości spędzenia każdej wolnej chwili z jedną z najbardziej znienawidzonych panien w Astel.

Choć minęły przeszło dwa tygodnie, Marisse wciąż nie przestawała go fascynować. Była dzika, ciekawska i co najważniejsze, niesamowicie wytrzymała. Z reguły naprawdę go to cieszyło, bo po latach abstynencji i zmieniania się w bestię, miał w sobie naprawdę duże pokłady niespożytkowanej energii. Przy dziewczynie w końcu mógł się rozluźnić, zapomnieć o książęcej etykiecie czy przykrych obowiązkach. Była jego odskocznią od bólu i myśli o nadchodzącej śmierci. Tymczasowym remedium na srebrną klątwę.

Zdarzały się jednak i takie dni, kiedy nawet on nie był w stanie równać się z doświadczoną tancerką. Marisse godzinami potrafiła szukać jego dotyku, przekomarzać się z nim i domagać coraz głębszych pocałunków. Gdy był już na tyle wyczerpany, że nie mógł zapewnić jej żadnej z tych rzeczy, po prostu kładł się na łóżku i pozwalał, aby wodziła palcami po jego ciele. Dość szybko przekonał się, że lubiła to robić, bo mogła analizować w ten sposób jego budowę. Drażniła kark, marszczyła skórę na ramionach i wytyczała szlaki łączące jego dawne blizny. Nieumyślnie odkryła w ten sposób przynajmniej pięć miejsc, które przy odpowiedniej stymulacji, doprowadzały go do szaleństwa i sprawiały, że momentalnie zaczynał domagać się dodatkowych pieszczot. Wcześniej nie wiedział, że je posiada. Nie miał pojęcia, że jego ciało może funkcjonować w tak zaskakujący sposób, ale wcale nie przeszkadzało mu to, że wzbogacił się o równie intrygującą wiedzę.

Choć wcześniej bez przerwy się kłócili, teraz, gdy zawiesili broń i doszli do jako takiego porozumienia, musieli przyznać, że było im razem naprawdę wygodnie. Dopełniali się niemal pod każdym możliwym względem.

Za tym wszystkim stał tylko jeden element, który nie pozwalał księciu w stu procentach cieszyć się i akceptować towarzystwa Marisse. Czas. Ten płynął nieubłaganie i choć Calden za wszelką cenę starał się o nim nie myśleć, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że za późno zaczął cieszyć się swoim dotychczasowym życiem. Do jego dwudziestych piątych urodzin został już niespełna miesiąc, jakby tego było mało za niecałe dwa tygodnie do Astel miał przybyć jego znienawidzony brat. Równie dobrze książę mógł oszczędzić mu fatygi i zawczasu skoczyć z najwyższej wieży pałacu. W końcu Aravenowi chodziło właśnie o to. Chciał, aby Calden zginął, bo jedynie to pozwoliłoby mu przejść moc Srebrnego blasku. Nie odziedziczył go po ojcu, ale jako syn królowej wciąż mógł nim władać.

Wszyscy pragnęli śmierci Caldena. Wszystkim zależało bowiem wyłącznie na jego talentach.

* * *

Przez ostatnie dwa tygodnie Marisse doszła do kilku naprawdę znaczących, a jednocześnie niepokojąco trafnych wniosków.

Po pierwsze: Calden nie był w gruncie rzeczy taki zły. Im więcej spędzała z nim czasu, tym odnosiła coraz silniejsze wrażenie, że jego dotychczasowe zachowanie nie miało nic wspólnego z jego prawdziwą osobowością. Mało tego, nabrała przekonania, że stanowiło zaledwie zewnętrzną i niezwykle kruchą fasadę, która pękała w chwilach, w których książę zaczynał czuć się swobodnie. Niechętnie zrzucał maskę broniącą dostępu do jego faktycznych emocji, gdy jednak już to robił, na światło dzienne wychodziła jego subtelna natura i serdeczne usposobienie. Zamiast rzucać ironiczne lub cięte uwagi, żartował i śmiał się z własnych żartów. Zamiast oskarżać, pomagał i prawił komplementy. Przeobrażał się w księcia, którego chcieliby widzieć na co dzień służba i poddani. Którego chciałaby widzieć Marisse.

W cieniu srebrnych różOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz