Rozdział 30

72 12 3
                                    

Strażnicy wyjechali jakiś czas później. Nie ci, którzy przez ostatnie kilka dni zaroili się w mieście niczym ćmy kuszone światłem, lecz ci wysłani za Marisse na granicę łączącą Breavien z Villmar. Do tej pory, za namową tancerki, nie wychylali się zbyt często, toteż ani ona, ani pan Joseph nie odczuli początkowo ich nagłego braku. Dopiero z czasem zaczęli pojmować, że obecność strażników, nawet tych najbardziej dyskretnych, faktycznie miała znaczenie. Okazało się, bowiem, że skutecznie odstraszała od nich właściciela gospody. No, może nie tyle znowu odstraszała, co trzymała go na możliwy do zaakceptowania dystans.

Gdy zniknęli, zaczęły się nagminne pytania o dodatkowe pieniądze. Mężczyzna bez przerwy wymyślał wymówki, przemawiające za tym, aby Marisse dzieliła się z nim zawartością swojej sakiewki. A to trzeba było naprawić nieszczelne okno w sypialni pana Evengharda, a to, podczas bardzo ubogich treningów, Marisse wybiła (ponoć) obcasem dziurę w podłodze, a to ktoś musiał pokryć koszta ich sowitych kolacji. Oczywiście na nic zdały się tłumaczenia, że okno w pokoju przepuszczało powietrze na długo przed tym, nim Joseph postanowił go wynająć, a sama Marisse, jeśli tańczyła, robiła to wyłącznie na bosaka. Nawet argument z kolacją był niedorzeczny, gdyż od paru dni żadne z nich nie jadało w gospodzie. Zauroczeni lokalną kuchnią, stawiali na wizyty w piekarniach i cukierniach.

Pieniędzy ubywało, choć zapewne nie tak szybko, jak oczekiwałby tego właściciel miejscowego przybytku. Pan Evenghard, jako były kupiec, doskonale wiedział, jak się o wszystko targować, Marisse z kolei miała zbyt mało cierpliwości, aby dać się przegadać, a tym bardziej oszukać. Koniec końców, nie minęło dużo czasu, a oboje znaleźli się na językach bardzo wielu osób. Niektórzy mówili o nich przez wzgląd na ich niecodzienne zachowanie, inni kojarzyli ciągnące się za Josephem, znane nazwisko. Grunt, że po około tygodniu nie było nikogo, kto nie wiedziałby o istnieniu Evengharda i jego pięknej, ale jak na złość wyjątkowo utalentowanej córki.

Jeśli Marisse zakładała, że uda jej się spędzić kolejne parę tygodni, pozostając anonimową, to bardzo się przeliczyła. Rozpoznawało ją już tak wiele osób, że równie dobrze mogła udać się do miasta, aby zatańczyć na głównym placu jeden ze swoich płomiennych układów. Na tym etapie jej umiejętności nikogo by nie zaskoczyły. Możliwe nawet, że co poniektórzy mniej zachowawczy i przeciwni magii obserwatorzy, rzuciliby jej do sakiewki parę monet. Breavieńczycy może i nie przepadali za talentami, ale ich niechęć uzewnętrzniała się jedynie wtedy, gdy te zaczynały im zagrażać. Na co dzień, jeśli nie musieli, raczej nie wychylali się ze swoimi opiniami. Na pozór wydawało się więc, że nie było nikogo ani niczego, co mogłoby zatrząść fundamentami lokalnej społeczności.

Tak przynajmniej sądziła Marisse do momentu, w którym po okolicy nie rozeszła się wieść, że niebawem przez miasto będzie przejeżdżał król.

– Faria mówiła, że udało jej się podsłuchać rozmowę dwóch podpitych strażników. – Usłyszała któregoś poranka po wyjściu z sypialni. – Król wraca ponoć z Pogranicza. Był z wizytą w Akademii Złota i Srebra i teraz wybiera się na kilka tygodni do zimowego pałacu. To takie niesamowite!

Marisse zatrzymała się na schodach i przycisnęła do piersi nabrzmiały, brązowy worek. Akurat wybierała się do centrum z zamiarem odszukania okolicznego krawca. Liczyła, że ten będzie w stanie przerobić kilka jej wystawnych sukienek, zależało jej bowiem na kreacjach, które nadadzą się do noszenia podczas intensywnych treningów.

Teraz, w obliczu słów, które padły, wizyta u krawca stała się dla niej drugorzędną kwestią. Araven złożył wizytę w Akademii? Co tam robił? Zwłaszcza teraz, gdy krajowi groził konflikt z Merthen.

Już jakiś czas temu, w jednej z rozmów, Marisse podzieliła się z ojcem informacją na temat problemów królestwa. Była ciekawa, co zrobiłby na miejscu tutejszego władcy i czy jej pomysł z nawiązaniem sojuszu z Villmarczykami, aby móc zaoferować Merthenczykom nowe układy, miał w jego mniemaniu jakąkolwiek rację bytu. Wiedziała, że ojciec podejdzie do tematu zupełnie od innej strony, niż Calden, który osobiście nie miał raczej zbyt dużego doświadczenia z żeglugą czy wymianą towarów.

W cieniu srebrnych różOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz