Rozdział 14

82 11 11
                                    

– Na niebiosa. – Lisah złożyła ręce jak do modlitwy. Patrzyła z desperacją to na swoją panią, to na cierniową przeszkodę. – Błagam cię, Marisse. Tak nie można!

Marisse rozpuściła tymczasem włosy, które opadły kaskadami na jej plecy. Dopiero kiedy poszczególne kosmyki okryły ją niczym zbroja, poczuła, że jest w stanie tańczyć. Nie dla księcia, który nie potrafił obdarzyć jej żadnymi ciepłymi uczuciami, a wyłącznie obojętnością lub niechęcią. Nie dla Fiena, który obecnie miał minę, jakby marzył o wylaniu sobie na twarz porcji wrzącego bulionu. Wyłącznie dla siebie.

– Wasza wysokość? – zwróciła się do księcia.

Calden zachował poważny wyraz twarzy. Wiedział, o co pyta, ale i tak przetrzymał ją przez dobrych kilka chwil, nim ostatecznie skinął głową na znak, że udziela jej zgody na kolejną próbę.

– Skoro tak. – Założył nogę na nogę. – Pokaż mi, Marisse Evenghard. Pokaż, czym jest dla ciebie wszystko.

Serce dziewczyny zabiło mocno niczym dzwon. Sięgnęła ku pnączom, aby zerwać kilka cieńszych pasm. Zważyła je w dłoni, a kiedy uznała, że się nadadzą, zacisnęła palce na ich gładkiej powierzchni. Uplotła z nich prowizoryczną maskę, którą następnie przytwierdziła do oczu szczyptą Astelskiej magii. Nie omieszkała wyczarować przy okazji kilku kwiatów, które wsunęła we włosy na wzór zdobiących pałac rzeźb. Książę dość szybko pojął, do czyjego wizerunku próbowała w ten sposób nawiązać, bo widząc na jej głowie wieniec ze sztucznie wytworzonych róż, zacisnął palce na podłokietnikach fotela.

Nie zastanawiała się nad jego reakcją. Zamiast tego przymknęła powieki i spróbowała uspokoić oddech. Obecność maski pomagała jej się wyciszyć. O wiele lepiej czuła się, mając zasłoniętą twarz, wcielając się w zupełnie nową rolę. Calden chciał, aby pokazała mu wszystko, więc zamierzała pokazać mu jeszcze więcej. Odkryć przed nim swoją duszę.

Gdy zaczęła tańczyć, jej świat zwęził się do wielkości ciernistej sceny. Tym razem nie zamierzała się ograniczać, zaczerpnęła ogromny haust życiodajnej, Astelskiej magii. Usiłując nie myśleć o tym, że powstała z talentów umarłych, utworzyła wokół siebie podwójny, ognisty krąg. Posadzka już i tak została porysowana kolcami wijących się po niej cierni. Żaden ze służących nie przejął się tym, że zostanie pokryta osadem z sadzy.

Przejęli się natomiast strażnicy, którym nie spodobały się podrygujące w powietrzu płomienie. Nawet jeśli talenty Marisse wzbudziły u nich jakikolwiek podziw, w pierwszej kolejności musieli skupić się na obowiązkach, a więc na zapewnieniu bezpieczeństwa swojemu władcy. Po raz kolejny zbliżyli się do fotela, aby osłonić księcia przed potencjalnym atakiem. Wyglądało to dość kuriozalnie, zważywszy że sam zainteresowany nie wyglądał na szczególnie przejętego zaistniałą sytuacją. Ogień nie robił na nim wrażenia.

Marisse przestała zwracać uwagę na otoczenie. Melodia, którą wtłoczyła w instrumenty, zaczęła rezonować w jej umyśle, nadawała bieg jej kolejnym ruchom. Co bardziej spostrzegawczy, musieli wychwycić, że jej brzmienie zdawało się podobne do brzmienia pieśni, którą nuciła wcześniej Delphine. W wykonaniu Marisse była ona jednak dużo gwałtowniejsza, żarliwsza. Zupełnie jakby tancerka narzuciła instrumentom dużo szybsze tempo grania. Chciały czy nie, musiały poddać się jej woli, determinacji, która kotłowała się w jej spojrzeniu niczym piana buchająca spod masywnego wodospadu.

Włożyła w ten taniec całe swoje serce. Caladien Hallvord chciał emocji, więc postanowiła ofiarować mu własne. Tęsknotę za domem i schorowanym ojcem, frustrację, tłumiony strach, wrażenie bycia osaczoną, a zarazem ignorowaną. Wszystko to, czego nie dało się opisać słowami. Wszystko to, co od wielu dni rozrywało ją od środka.

W cieniu srebrnych różOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz