Rozdział 16

80 11 12
                                    

Powrót do pałacu upłynął im w ciszy. Marisse miała wrażenie, że zapada się w głębinach ulanych z niewypowiedzianych pretensji. Chociaż książę nie dawał po sobie poznać, że go rozczarowała, milczenie, którym raczył ją, odkąd weszli do ogrodów, było dostatecznie wymowne. Pogrążony w myślach, nie kontrolował nawet tego, czy wciąż podąża jego śladem. Równie dobrze mogłaby skręcić w którąś z kwiatowych alejek i niepostrzeżenie zniknąć mu z oczu. Biorąc pod uwagę, że traktował ją obecnie jak powietrze lub niepotrzebny balast, pewnie i tak zbytnio by się tym nie przejął.

– Calden... – zaczęła, gdy byli już naprawdę blisko głównej drogi. Widok wszechobecnych kwiatów przestał ją ekscytować, potrafiła myśleć wyłącznie o rozprzestrzeniającej się zarazie. – Czy ktokolwiek ma świadomość, że ziemia jest zakażona?

Nie odwrócił się ku niej, ale widocznie zwolnił, co oznaczało, że usłyszał pytanie.

– W Astel mieszkają ludzie – mówiła dalej. – Powinni wiedzieć, co się dzieje. Co jeśli...?

– Jeśli pojawi się jakiekolwiek ryzyko, to zwolnię ich ze służby – przerwał jej bez większego zaangażowania. – Wbrew temu, co o mnie myślisz, nie jestem aż takim egoistą. Nie zamierzam narażać na niebezpieczeństwo własnych poddanych.

Uniosła brwi.

– Uważasz, że mam cię za egoistę?

– Egoistę, cynika, impertynenta... – Uniósł dłonie, jakby nie było nic równie oczywistego, jak to, że nie darzy go sympatią. – Przychodzi mi do głowy jeszcze wiele barwnych określeń. Uznałem, że dla ułatwienia wymienię pierwsze z brzegu.

– Jesteś pierwszym znanym mi księciem, który ma dość odwagi, żeby przyznać się do swoich wad. Godne podziwu.

Zerknął na nią przez ramię.

– Ilu następców tronu dane ci było dotychczas poznać, Marisse Evenghard?

– Powiedzmy, że jesteś pierwszy pod każdym względem.

Może jej się przewidziało, a może naprawdę w jego oczach pojawiło się ożywienie? Który to już raz? Drugi? Trzeci?

Powoli dochodziła do wniosku, że powinna liczyć te rzadkie momenty, kiedy Calden zapominał o szorstkiej postawie i cierpkim języku. Wesołość, nawet jeśli zdawkowa i epizodyczna, niezaprzeczalnie dodawała mu uroku. Gdy się uśmiechał, jego rysy traciły na ostrości, nabierając tym samym przyjemnych, młodzieńczych form.

– Podczas naszego pierwszego spotkania wzięłam cię za złośliwego impertynenta – przyznała, zdjęta nagłą potrzebą szczerości. – Oceniłeś mnie na podstawie nie wiadomo jakich uprzedzeń.

– Wiem, byłem przy tym.

– Zarzuciłeś mi ponadto złodziejstwo.

– Za późno, aby zmienić ten zarzut na godną podziwu pamiętliwość?

– To było zaledwie kilka dni temu. – Skrzyżowała ręce na piersi. – Jeśli już o czymś mówimy, to o mojej urażonej dumie.

– Racja, jej rzeczywiście ci nie brakuje.

Przewróciła oczami.

– Wracając... – Posłała mu sugestywne spojrzenie, którego znaczenie balansowało gdzieś na pograniczu irytacji, podziwu i współczucia. Irytacji, bo książę znajdował odpowiedzi na każdy z poruszanych przez nią tematów, podziwu, bo wspomniane odezwy nosiły znamiona inteligentnych. – Gdy natknęliśmy się na siebie w korytarzu, pomyślałam, że jesteś naprawdę sfrustrowanym i samotnym człowiekiem.

W cieniu srebrnych różOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz