Fien dotrzymał słowa. Gdy poprzedniego wieczoru wychodził z jej sypialni, poprosił, aby przekazała mu wszystkie napisane dotychczas listy. Wręczyła mu je z lekkim oporem, przypominając, aby nie zapomniał o dołączeniu do nich kwiatów. Zapamiętał o złożonej obietnicy, bo następnego ranka, gdy dziewczyna schodziła na śniadanie, napotkała na swojej drodze służącego z całym naręczem rozłożystych, fioletowych kwiatów. Przypominały róże, więc musiały to być Eustomy, o których rozmawiali w sypialni. Więc jednak, w ogrodzie rosło o wiele więcej odmian kwiatów, niż podejrzewała. Była to dla niej dobra wiadomość, bo zależało jej na tym, aby wysyłać ojcu właśnie róże. Pan Evenghard miał z nimi wiele dobrych wspomnień. Nie raz opowiadał Marisse, że w czasach, w których wciąż zajmował się kupiectwem, często wysyłał ich zasuszone płatki swojej przyszłej żonie. Liczba płatków świadczyła o tym, jak bardzo tęskni, a ich kolor, o tym, na jakich znajduje się obecnie wodach. Stąd też morza otaczające Villmar symbolizował pomarańcz, Breavien czerwień, Northuan biel, a Merthen żółć. Gdy kwiaty przybierały odcień różu, oznaczało to, że kapitan Joseph wraca w końcu do domu.
Marisse zapytała służącego, do czego są mu potrzebne kwiaty. Gdy uzyskała satysfakcjonującą odpowiedź, ruszyła na śniadanie, które minęło jej w zaskakująco przyjemnej atmosferze. Z jakiegoś powodu pozostałe dziewczyny były w naprawdę świetnych humorach, co z kolei przełożyło się na ich zachowanie przy stole. Delphine nuciła pod nosem jakąś piosenkę, Aida wciąż zachęcała Marisse do spróbowania cynamonowych ciasteczek, a Iarize, jak nigdy, powstrzymywała się od kąśliwych uwag. W pewnym momencie podała Marisse słoiczek z miodem, sugerując, aby oblała nimi leżące na jej talerzu jabłkowe krakersy.
– Zmiękną i będą słodsze – oznajmiła, sięgając przez stół, aby wziąć z jednego z jego krańców miseczkę ugotowanego, brązowego ryżu. – Zanim jednak zalejesz krakersy miodem, pokrusz je na mniejsze kawałki i wymieszaj z ryżem. Możesz dodać też parę plasterków gruszki.
– Breavienski klasyk! – ucieszyła się Aida. – Chyba też się skuszę.
Poczekała aż Marisse pokruszy zasuszone jabłka i po wrzuceniu ich do miseczki z ryżem, obleje powstałą mieszankę miodem. Wzięła od niej wtedy słoiczek i zabrała się za przygotowywanie własnego śniadania. Nie omieszkała zapełnić jednak dodatkowego talerzyka wspomnianymi już, cynamonowymi ciasteczkami.
Marisse spróbowała ryżu i musiała przyznać, że jest naprawdę dobry: niezbyt twardy i słodki. Spojrzała na Iarize, żeby podziękować jej za sugestię, ale ona wróciła już myślami do swojego własnego jedzenia. Chyba po raz pierwszy tancerka dostrzegała w jej oczach iskierki szczerej wesołości.
Zdecydowanie coś musiało się stać.
Po skończonym śniadaniu, Marisse planowała udać się z powrotem do pokoju, aby napisać kolejny list do ojca. Po drodze wpadła jednak na Lisah, która przyniosła jej ważną wiadomość od Fiena. Wynikało z niej, że znalazła się pusta, pałacowa sala, w której Marisse mogła oddawać się swojej największej pasji. Nikt z niej nie korzystał, więc od tego momentu tancerka mogła mieć ją do swojej dyspozycji o każdej porze dnia i nocy.
Marisse nie mogła otrzymać cudowniejszych wieści. Od razu pobiegła do sypialni, aby przebrać się w wygodniejszą suknię. Wybrała taką, w której trenowała na co dzień, bo pozwalała jej na największą swobodę ruchów: białą i gładką, pozbawioną wszelkich zbędnych ozdobników. Marisse lubiła ją za to, że materiał był zwiewny, ale wytrzymały. Do rozkloszowanej, średniej długości spódnicy doszyto górę z marszczonym biustem i półprzeźroczystymi rękawkami. Dodatkowo można ją było regulować w talii za pomocą zawiązywanych z tyłu troczków, co dla tancerki stanowiło tylko dodatkowy atut.
CZYTASZ
W cieniu srebrnych róż
FantasyOna - piękna, utalentowana i niezwykle ambitna. Świadoma swoich walorów, zrobi wszystko, aby dostać się do wymarzonej Akademii. Jeśli będzie trzeba, zgodzi się nawet zbliżyć do księcia. On - arogancki, nieufny i zabójczo niebezpieczny. Nie zawaha si...