Gwiazdy rozrywały go od środka.
Pulsowały. Brzęczały niczym zniecierpliwione świetliki obijające się o brzegi słoika.
Każda z nich jaśniała światłem tysięcy lampionów. Była blaskiem setek latarni rozpraszających mroki pogrążonego we śnie morza. Iskrą zdolną podpalać lądy. Płomieniem liżącym kruchą, poddającą mu się taflę lodu.
Szalały, usiłując wydostać się na zewnątrz. Każda zdawała się niczym umierający i rodzący się na nowo wrzask. Krzyk wdzierający się prosto do serca, dudnienie bębnów tak potężnych i napiętych, że ciosy odzywały się echem w jego trzewiach. Rozsadzały mu czaszkę i łamały kości.
Przemiana jeszcze nigdy nie była tak bolesna. Drapał pazurami po pniach drzew, szarpał za korę, łamał gałęzie. Wszystko tylko po to, aby nowym bólem zagłuszyć to, co działo się w jego umyśle. Był gotów wbić się szponami we własną pierś i wyrwać z niej serce, byle tylko ukrócić sobie cierpień. Płonął tak jasno, że w każdej sekundzie mógł zmienić się w czarny popiół.
Zbyt długo uciekał. Naiwnie wierzył, że tym razem się uda.
– U... ciekaj – warknął, z trudem powstrzymując jęk. Gwiazdy trzepotały niczym spłoszone motyle. Podgryzały go ostrymi zębami. – U... ciekaj!
Przerażona dziewczyna przycisnęła drżące ciało do pnia drzewa. Mówiła coś do niego, usiłując ukryć się między krzewami. Powtarzała słowa, których nie słyszał. Nie docierały do niego żadne dźwięki. Jedynie ból. Kłucie, szarpanie, łamanie.
Kolejna fala cierpienia spowodowała, że wygiął się w łuk. Zaczął szarpać się w niewidzialnych łańcuchach, chcąc jak najszybciej uwolnić się od palących go żywcem kul ognia. Gdy znów się zamachnął, natrafił na coś miękkiego. To pozwoliło mu na sekundę otrzeźwieć. Do jego umysłu dotarła myśl, że tym razem nie wbił pazurów w korę.
Gdy coś ciepłego liznęło jego rozpaloną skórę, wydał z siebie ryk niezrozumienia. W porównaniu z szalejącym w jego ciele ogniem, to uczucie było niczym muśnięcie chłodnej bryzy. Gęsta ciecz wytyczyła szlak po wciąż uniesionych jak do ataku szponach. Stworzyła na jego dłoni paciorek z czerwonych plam.
Potrząsnął głową. Ostatkiem sił, zdołał ujrzeć zamazany obraz dziewczyny. Strach utkwionych w nim oczu. Wargi ułożone jakby w głuchym okrzyku. Niemym zaskoczeniu, które zastygło na jej ustach zaraz po tym, jak zamarły jej rozedrgane tęczówki. Pokryte szklaną taflą oczy, zmętniały, aby zaraz potem zatonąć pod opadającymi powiekami. Tylko wargi pozostały rozchylone. Mimo przenikliwego zimna, zabarwiły się na ciemnoczerwony kolor.
Gdy opadła na kolana, do jego nozdrzy dotarła charakterystyczna, metaliczna woń. Gęsta krew zrosiła przykrytą puchem ziemię.
Zamroczony, przekrzywił głowę, aby przyjrzeć się poszarpanej ranie. Przez środek srebrzystej gwiazdy przebiegła krwawa rysa. Drugie uderzenie, to, nad którym nie zapanował, bo rozjuszył go zapach krwi, sprawiło, że pęknięcie rozlało się po całej jej długości. Oszołomionej dziewczynie udało się jeszcze na chwilę otworzyć oczy. Przyłożyła dłoń do rozoranego boku. Skrzywiła się, ale nie wydała żadnego słyszalnego dźwięku. Jej oczy rozszerzyły się z innego rodzaju strachu.
Plując krwią, wypowiedziała ostatnie, nieme słowo. Potem razem ze swoją gwiazdą rozpadła się na kawałki i osunęła z nieba. Runęła na ziemię, roztrzaskując się na maleńkie, szklane kryształy.
Nie zwrócił na to uwagi. Dysząc ciężko, obserwował czerwień mieszającą się z bielą, ciepłą posokę stopniowo wnikającą w śnieg. Jego zamroczony umysł nie dostrzegał leżącego obok bezwładnego ciała, gasnącego światła pojedynczej gwiazdy. W jego ciele wirowało ich tysiące. Każda dość dzika i ciepła, aby spopielić wszystkie królestwa. Podpalić ocean.
Tej nocy świat wielokrotnie zawył z rozpaczy. Gdzieś pomiędzy jednym wrzaskiem, a kolejnym, z ziemi wyrosła połyskująca srebrem róża o stępionych kolcach.
CZYTASZ
W cieniu srebrnych róż
FantasíaOna - piękna, utalentowana i niezwykle ambitna. Świadoma swoich walorów, zrobi wszystko, aby dostać się do wymarzonej Akademii. Jeśli będzie trzeba, zgodzi się nawet zbliżyć do księcia. On - arogancki, nieufny i zabójczo niebezpieczny. Nie zawaha si...