Rozdział 10

84 14 3
                                    

Marisse zdążyła już przywyknąć do tego, że wieczorne powietrze pachniało inaczej niż w Sulles. Było pozbawione zapachu morskiej wody i soli, które zazwyczaj niosły się od nabrzeża. Tutaj, w Breavien, wszystko pachniało ziemią, drewnem i kwiatowym pyłem. Tym wszystkim, co kojarzyło się Marisse z naturą, a więc i z jej matką. Z siłą płynącą podziemnymi korzeniami krzewów i energią kryjącą się w duszy każdego ze stworzeń. W sokach, które pozwalały roślinom wzrastać i piąć się ku przejrzystemu niebu. W kwiatach równie żywych, jak ludzie, którzy mieli okazję pochylać się nad ich milczącym pięknem.

Breavien tętniło nie tylko magią, ale i sekretnym życiem. Tyle że tego wieczoru zapachy natury przyćmiło coś innego – wspomnienie aromatu, który ciągnął się za Astelskim księciem. Wbrew pozorom, on także pachniał lasem. Rozsiewał za sobą woń drzew, mchu i owoców dzikiej róży. Zupełnie jakby na co dzień nie układał się do snu w książęcym łożu, lecz na świeżej leśnej ściółce. Jakby gustował w regularnych kąpielach w dziewiczych stawach, zamiast oddawać się rozkoszom, które oferowały mu wygodna wanna i najwyższej jakości pachnidła.

Siedząca przy oknie Marisse, przyłożyła do twarzy obie dłonie i gwałtownie potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się w ten sposób z umysłu zbyt wyrazistej wizji księcia. Już i tak była w paskudnym humorze i to nie z jednego, ale aż trzech powodów.

Pierwszym z nich był wspomniany już książę Caladien Hallvord, który okazał się wyniosłym, pozbawionym kultury idiotą (Marisse była zdania, że Fien naprawdę słabo dobierał sobie przyjaciół, skoro poświęcał dla kogoś takiego czas i drogocenne pieniądze).

Drugi powód był nieco bardziej przyziemny, ale równie dogłębny. Iarize jakimś cudem dowiedziała się o powrocie księcia i jego nieoczekiwanej wizycie na korytarzu. Podczas obiadu nie omieszkała zerkać w stronę Marisse z jeszcze większą, niż dotychczas niechęcią. Tancerka nie była w stanie wytrzymać tych nienawistnych, pozbawionych dyskrecji spojrzeń, toteż zaraz po posiłku, opuściła jadalnie. Zaledwie przeszła przez drzwi, oznajmiła zdziwionej Lisah, że nie pojawi się tego dnia na kolacji.

Służąca o nic nie dopytywała. Nic zresztą dziwnego, skoro najpewniej ona także słyszała już o nieprzyjemnej pogawędce swojej podopiecznej z właścicielem pałacu. Skoro Iarize wiedziała, to pewnie cała posiadłość huczała już od plotek. Niepochlebnych plotek, warto dodać, bo stawianie się księciu, kiedy było się nie tylko jego gościem, ale i kimś o dużo niższej pozycji, nie należało do szczególnie inteligentnych posunięć.

Trzeci powód łączył się w gruncie rzeczy z tym drugim. Marisse, która nie zjadła zbyt wiele podczas obiadu i zrezygnowała z pójścia na kolację, była zwyczajnie głodna. Żołądek domagał się jedzenia, duma nie pozwalała jej się jednak ruszyć z sypialni. Nie zamierzała dawać Iarize kolejnego pretekstu do obwijania innych za poszczególne decyzje księcia.

Zaburczało jej w brzuchu, co skwitowała przeciągłym westchnięciem. Próbowała odwrócić swoją uwagę, chłonąc piękno otaczających pałac terenów. Po tych kilku dniach nauczyła się już, że największe ukojenie przynosiło jej siadanie przy oknie i obserwowanie skąpanych w blasku księżyca ogrodów. Srebrne altany miały swoje zalety, połyskiwały w ciemnościach niczym światła latarni, wzywające zbłąkanych żeglarzy. Przypominały gwiazdy, które spadły z nieba i wsiąkły w ziemię, pozwalając, aby z resztek ich życiowej energii, wyrosły poszczególne listewki, słupki i dachy. Marisse co wieczór wyobrażała sobie ten proces: magiczne ziarna, z których kiełkują srebrzyste łodygi. Delikatne, mieniące się świetliście płatki, zdobione misternymi ornamentami. Wzlatujący ku niebu pyłek.

Zapatrzyła się na księżyc i wirujące wokół niego gwiazdy. W jej głowie krążyło wiele chaotycznych myśli, z czego większość wciąż oscylowała niestety wokół przystojnego, ale nad wyraz nieprzystępnego księcia. Już parokrotnie przeanalizowała całą ich rozmowę i nie doszła do żadnych sensownych wniosków. Nie potrafiła ustalić, kim tak naprawdę był mężczyzna, który władał pięknym, zimowym pałacem. Nie wiedziała, co myśleć o człowieku, który mdlał, oskarżał i uciekał przed tak wieloma kobietami. Niczego nie wiedziała...

W cieniu srebrnych różOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz