Rozdział 2

156 17 4
                                    

W niewielkim pomieszczeniu, które umownie nazywano garderobą, panowało poruszenie.

– Widziałyście, jak na naszą Marisse patrzył Bellan? – zachichotała jedna z dziewczyn, rozplątując gruby warkocz. Miała na imię Sharla. – Założę się o trzy tuleny, że jutro przyleci do niej z pierścionkiem w zębach.

– Podbijam stawkę – wtrąciła się druga, zajęta rozpinaniem guzików białej koszuli. – Dam cztery tuleny, jeśli zjawi się jeszcze przed południem. Obserwowałam go podczas ostatnich występów. Od wielu tygodni nie opuścił żadnego z nich, przy czym za każdym razem starał się usiąść jak najbliżej sceny.

– To ja daję pięć, że Mar i tak go odrzuci – parsknęła trzecia, Viena, odwiązując i trzepiąc ubrudzony ciemnym sosem fartuch. Gdy już pozbyła się uczepionych go okruchów, wrzuciła go wraz z koszulą do drewnianego kosza. Przeciągnęła się, niezrażona tym, że przy okazji uniesienia rąk, napięły się jej odstające piersi. – Odmówiła trzem poprzednim, to i temu odmówi.

– Nie zakładam się! To jest akurat pewne! – oburzyła się Sharla.

– Bellan nie grzeszy urodą – przyznała w zamyśleniu druga. – Nie jest najbrzydszy, ale też nie dość przystojny, aby bez zastanowienia przyjąć oświadczyny.

Wszystkie obecne z garderobie dziewczyny (prócz jednej) zgodnie pokiwały głowami. Już dawno stworzyły listę swoich potencjalnych kandydatów do ożenku. Któraś z nich, w przypływie geniuszu, spisała wtedy wszystkie nazwiska na kartce, a następnie przywiesiła ją na lustrze pomarańczową wstążką. Wspólnie ustaliły, w jakich kategoriach powinien być oceniany godny ich ręki mężczyzna. Liczyły się wygląd, maniery, a także status społeczny. Nic więc dziwnego, że z czasem pretendentów, nawet jeśli oni sami pretendentami być nie zamierzali lub jeszcze nie wpadli na to, aby się nimi stać, zaczęło ubywać. Systematycznie kolejne imiona były wykreślane, a niektóre wręcz brutalnie zamazywane. Żadna kobieta nie chciałaby w końcu, aby jej przyszły mąż obłapywał ją po spódnicy, rzucał w jej kierunku sprośne teksty lub opowiadał kolegom, jakich to rzeczy nie wyrabiał z nią po zamknięciu karczmy.

– Na sali był jeszcze jeden godny zainteresowania młodzieniec – odezwała się niespodziewanie Blanche, córka karczmarza. Dziewczyny nie zauważyły, kiedy wślizgnęła się do garderoby. Nie było przy tym wiadomo, jak długo przysłuchiwała się rozmowie.

– Ten w kapturze i eleganckich butach – domyśliła się Sharla. Pomachała głową, pozwalając, aby jej pokręcone od warkocza włosy rozpłynęły się na ramionach. – Przysiadł się do stołu twojego ojca i został aż do północy.

– Też go widziałam – odezwała się Viena, przekładając leżące na szafce sukienki. Jej uwolnione z koszuli piersi podskakiwały przy każdym ruchu dłoni. – Ciemnowłosy, o ładnych rysach. Wypił kilka piw, ale do samego końca zachowywał się przyzwoicie.

– Wypytywał o Marisse. Rzucił ponadto aż pięć trahn za jej występ – wtrąciła Blanche, na co jedna z dziewczyn wyraźnie się skrzywiła. – Byłam w pobliżu i widziałam, że w jego dłoni błysnęło pięć, o ile nie sześć monet. Potwierdzisz to Catrees? To chyba ty obsługiwałaś wtedy tamten stolik.

Rudowłosa dziewczyna, do której zwróciła się ze znaczącym wyrazem twarzy, spłonęła rumieńcem wstydu. Chwilę stała w bezruchu, licząc, że towarzyszka straci zainteresowanie, nic jednak na to nie wskazywało.

– Catrees?

W końcu dziewczyna dała za wygraną i z wyraźnym zakłopotaniem wsunęła rękę do kieszeni fartuszka. Wyciągnęła z niej dwie z pięciu trahn, które wylądowały wcześniej w jej koszyku.

W cieniu srebrnych różOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz