Rozdział 35

80 12 1
                                    

Od potwora dzieliło ją teraz mniej niż sto stóp długości. On chyba także to zrozumiał, bo na powrót zwinął skrzydła, aby bez trudu pokonać linię ugaszonego ognia. Był już wystarczająco blisko, aby Marisse mogła dokładnie się im przyjrzeć. Pokryte spajającymi kości błonami i zakończone ostrymi kolcami, sprawiały wrażenie zrodzonych z czystego mroku.

Nie miała wyjścia, jak tylko porzucić kontrolę nad częścią płomieni i wyczarować swoje wodne pejcze. Nie chciała zranić Caldena, ale tylko w ten sposób mogła utrzymać go z daleka. Gdyby podszedł wystarczająco blisko i znalazł się w jej zasięgu, z łatwością mógłby przebić ją szponem. Byłaby jak ryba nabita na hak. I pewnie tak samo by się miotała.

Strzeliła biczem, mając nadzieję, że zaprezentuje w ten sposób swoją nową broń. Czuła się o wiele pewniej, mogąc wykorzystać do obrony wodę zamiast niestabilnego ognia. Problem w tym, że płomienie były groźne same w sobie, a w przypadku pejczy musiała wykazać się ogromnymi pewnością i precyzją, aby w ogóle wyglądać na uzbrojoną. Była sama przeciwko kilkunastu uzbrojonym mężczyznom, niestabilnej bestii i wyprowadzonemu z równowagi szaleńcowi. Jednocześnie wciąż zajmowała głowę tańcem, podtrzymywaniem resztek ognistej bariery i próbą dotarcia do centralnej części. Co mogło pójść nie tak?

W swojej naiwności, a może czymś, co określiłaby desperacką potrzebą wiary we własne siły, sądziła że da radę nad wszystkim zapanować. Wirowała w szaleńczym tańcu i kontrolowała ruchy bestii. Pilnowała ponadto, aby Araven nie przebił bariery swoją dopiero co ujawnioną mocą. Może i nie była widoczna gołym okiem, ale manifestowała się w każdym z uniesionych włosków na rękach Marisse. Nie widziała jej, ale doskonale wyczuwała. Napierała na nią, usiłując wedrzeć się do jej umysłu i zmusić, aby zdusiła płomienie w zarodku.

Bolało, ale niosło za sobą pewne nikłe pocieszenie. Skoro mężczyzna sięgnął po broń ostateczną, to jest zdecydował się skorzystać z talentów, musiał brać pod uwagę, że w przeciwnym wypadku przegra. I nawet jeśli wwiercał się w jej czaszkę, potęgując strumień lejącej się z nosa krwi, odczuła satysfakcję. Jej moc była dość potężna, aby równać się z mocą króla.

Zbyt mocno skupiła się na tej myśli i być może właśnie dlatego przegapiła moment, w którym w jego dłoni pojawił się sztylet. Podobnie jak kilka minut wcześniej starszy z Hallvordów zamachnął się, aby nim rzucić.

– Moc będzie moja! – warknął, wypuszczając z ręki broń. – Tylko moja!

Tym razem nie celował w bestię, a w ruchome ciało tancerki, które w reakcji na to, co stało się chwilę potem, momentalnie znieruchomiało. Oszołomiona Marisse spojrzała w dół, świat, który do tej pory wirował, roztrzaskał się na drobne kawałeczki.

Jaśniejąca Gwiazda pokonała płomienie i wbiła się prosto w jej odsłoniętą nogę.

W pierwszej chwili nie zrozumiała, co się dzieje, zobaczyła jedynie znajomą rękojeść i kawałek ostrza wokół którego tworzyła się otoczka z napływającej krwi. Araven dźgnął ją na wysokości uda. Miała w swoim ciele sztylet!

Wydała z siebie bezgłośny okrzyk dopiero, gdy ciepło i pieczenie zaczęły promieniować na całej długości jej uda. Uczucie było tak obezwładniające, że poleciałaby do przodu, gdyby w porę nie przypomniała sobie, że za wszelką cenę nie wolno jej upaść. Gdyby teraz znalazła się na ziemi, nie zdołałaby się podnieść. Ciało odmówiłoby jej posłuszeństwa.

– Tańcz teraz – wycedził Araven, odgarniając z czoła zlepione włosy. W jego bursztynowych oczach płonął ogień i wcale nie miało to związku z otaczającymi go płomieniami. Marisse miała pewność, że gdyby nie one, udusiłby ją gołymi rekami. Musiał żałować, że nie zrobił tego, kiedy miał ku temu okazję. – Tańcz, słyszysz? – krzyknął, a przez jego otwarte dłonie przebiegła wiązka fioletowej energii. – Tańcz i daj występ swojego życia, Marisse Evenghard, bo gwarantuję, że nie dostaniesz kolejnej szansy.

W cieniu srebrnych różOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz