Marisse z trudem udało się usiedzieć na śniadaniu. Wierciła się na krześle i wciąż musiała łapać sztućce, które średnio co minutę wysuwały się spomiędzy jej palców i upadały na stół lub podłogę. Chyba tylko cudem udało jej się przełknąć postawiony przed nią przez służącego posiłek: ciepły ryż na mleku z dodatkiem pieczonego rabarbaru. Był pyszny, ale nawet najbardziej wykwintne danie przestaje smakować w obliczu nadmiernego stresu i myśli, że jest się obserwowanym. A tak się składa, że Marisse miała obu aż nadto, bo odkąd weszła do jadalni ani przez chwilę nie opuściło ją wrażenie, że wszyscy uważnie się jej przyglądają. Aida, Delphine, nawet służący, którzy stali w drzwiach i bezustannie posyłali jej trudne do odczytania spojrzenia... Każdy miał już o niej wyrobione zdanie, trudno było jednak orzec, czy pozytywne, czy negatywne.
– Wszystko w porządku? – zapytała Aida, gdy w sali po raz kolejny rozległo się donośne brzęknięcie. Łyżka Marisse wpadła do miski, uderzając z łoskotem o jej krawędź, czym zaalarmowała przynajmniej połowę obecnych w jadalni służących. Kilkoro z nich, w tym Lisah, ruszyło do stołu, ale tancerka powstrzymała wszystkich uspokajającym uniesieniem dłoni. Nie chciała, aby jej pomagano. Już i tak była do reszty zażenowana obserwacją tego, jak bardzo wpływała na nią myśl o nadchodzącym spotkaniu z Caldenem.
– Tak, Aido. Dziękuję. – Uśmiechnęła się do zatroskanej towarzyszki. – Jestem tylko nieco... zmęczona.
Delphine wychyliła się ze swojego miejsca, aby podać jej serwetkę.
– Nie ma się co dziwić – powiedziała, wskazując palcem brzeg stołu. Marisse dopiero wtedy zauważyła, że wylądowało na nim kilka kleistych ziarenek ryżu. – Twój wczorajszy występ był niesamowity. Żeby go wykonać, musiałaś wykorzystać mnóstwo siły i energii.
W jej słowach nie brzmiał żaden złośliwy przytyk, ot, była to po prostu wypowiedziana na głos, trafna uwaga. Jej opinii nie podzieliła siedząca obok Iarize, która dłubiąc łyżeczką w gęstym, śmietankowym budyniu, mruczała pod nosem coś o porysowanej posadzce i dodawaniu pracy służbie.
Po śniadaniu Marisse wraz z Lisah wróciły na chwilę do pokoju, aby ta pierwsza mogła się odświeżyć. Do spotkania zostało jej jeszcze około godziny, ale jak to z reguły bywa z kobiecą psychiką, miała wrażenie, że choćby wiedziała o spotkaniu tydzień, czy nawet miesiąc wcześniej, to i tak nie wyrobiłaby się ze wszystkim na czas. Musiała skontrolować ułożenie włosów i sprawdzić, czy suknia nie zmarszczyła się nieładnie w żadnym z widocznych miejsc. Wiązaniu gorsetu i pantoflom również należało się przyjrzeć z jak największą uwagą. Calden sugerował, aby zrezygnowała z wysokich butów, zdecydowała się więc zamienić obecne obuwie na zielone, płaskie sandałki.
Wsuwając je na stopy, zastanawiała się, o co mogło chodzić księciu. Był od niej wyższy, więc nie mogło chodzić o obawę przed różnicą wzrostu. Nie planował też raczej zabrania jej na konną przejażdżkę, bo w takim wypadku z pewnością wspomniałby i o pozostałych elementach garderoby. Marisse nie była zresztą dość naiwna, aby sądzić, że w ogóle przeszło mu to przez myśl.
Mimo iż nie pokładała w nadchodzącym spotkaniu szczególnych nadziei, i tak spędziła dobre pół godziny na deliberowaniu nad swoim wyglądem. Normalnie nie zwróciłaby uwagi na wiele szczegółów, w Sulles bowiem nikt nie przejąłby się poplamioną bluzką, włosami uciekającymi z naprędce upiętego koka, czy nierówno podciągniętymi rękawami. Tu jednak wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Musiała zaprezentować się przed księciem najlepiej jak się da, pokazać, że nie każde spotkanie kończy się w jej przypadku spontanicznym zrzucaniem ubrań.
– Wyglądasz pięknie – zapewniła ją w pewnej chwili Lisah. – Nie ma się czym martwić, książę na pewno będzie tobą zachwycony.
Marisse posłała jej wdzięczny uśmiech. Ostatnie dwie minuty poświęciła na równomiernie wklepywanie w policzki różowego pudru, ale ostatecznie starła nadmiar wspomnianego kosmetyku wierzchem dłoni. Uznała, że woli zaprezentować się przed księciem w swojej naturalnej odsłonie. Ukrywanie twarzy pod warstwę kolorowych proszków i błyszczących mazideł wydawało jej się w tym wypadku nie na miejscu. Dotychczas rezerwowała tę przyjemność wyłącznie na występy na scenie.
CZYTASZ
W cieniu srebrnych róż
FantasyOna - piękna, utalentowana i niezwykle ambitna. Świadoma swoich walorów, zrobi wszystko, aby dostać się do wymarzonej Akademii. Jeśli będzie trzeba, zgodzi się nawet zbliżyć do księcia. On - arogancki, nieufny i zabójczo niebezpieczny. Nie zawaha si...