Rozdział 29

75 11 2
                                    

Okazało się, że dotrzymanie obietnicy złożonej Fienowi będzie o wiele prostsze, niż można by się tego było spodziewać. Ojciec nie miał najmniejszego problemu z tym, że jeszcze przez jakiś czas zostaną w mieście. Marisse początkowo dość mocno zaskoczyły jego otwartość i chęć współpracy, bo pamiętając o jego wątłym zdrowiu i dotychczasowej niechęci do Breavieńczyków (a raczej jednego, blondwłosego bibliotekarza), przygotowała się na co najmniej godzinną dysputę na temat planowanego odjazdu i nalegania, aby jak najszybciej wracali do Sulles. Wbrew jej obawom, ojciec wcale nie przejął się tą nagłą zmianą planów. Wręcz przeciwnie, bardzo spodobała mu się propozycja stołowania, a także sypiania w okolicznych karmach i gospodach. Jak widać zmiana otoczenia wychodziła mu na dobre, bo jak tylko przyzwyczaił się do myśli, że Marisse po raz kolejny nie zniknie z jego życia, momentalnie zaczął tryskać dobrym humorem. Tancerka podejrzewała, że jego radość miała związek z tym, że przeżywał obecnie drugą młodość. Chcąc nie chcąc, jak tylko opuścił rodzinne Villmar, przypomniały mu się czasy sprzed śmierci żony i choroby, a co za tym idzie, wielotygodniowe wyprawy w głąb Koniczyny. Nieważne, co akurat robili, bez przerwy rzucał jakimiś anegdotkami lub opowiadał córce o swoich kupieckich przygodach. Gdyby Marisse wiedziała, że tak będzie, już dawno wyciągnęłaby go z domu. Choć była z nim bardzo blisko, jeszcze nigdy nie miała z nim tak wielu ciekawych tematów do rozmów.

Właściciel gospody, który od samego początku zdawał się coś podejrzewać, nie miał nic przeciwko przedłużeniu ich pobytu o parę kolejnych tygodni. Podobnie jak co poniektórzy mieszkańcy, brał Marisse za młodą, dobrze urodzoną pannę, która tylko czekała na okazję do uszczuplenia zawartości pokaźnie zaopatrzonej sakiewki. Za każdym razem, gdy mijali się na korytarzach, z uwagą przyglądał się jej bogato zdobionym sukniom. Regularnie zagadywał jej ojca o cel ich pobytu, a kiedy oboje schodzili na parter, aby coś zjeść, proponował im dania przyrządzone na bazie swoich najlepszych mięs. Zawsze miał przy tym przyklejony do twarzy tak szeroki uśmiech, że z czasem Joseph zaczął żartować, że nabawi się od niego dodatkowych zmarszczek.

– Tylko czekać, aż odstąpi ci swoją własną sypialnię – zaśmiał się, otwierając przed Marisse drzwi do cukierni. Kilka osób odwróciło się w ich stronę, ale szybko straciło zainteresowanie, gdy okazało się, że to tylko kolejni przypadkowi klienci. – Doprawdy, dziwię się, że jeszcze na to nie wpadł.

Marisse pokręciła z rozbawieniem głową.

– Może boi się, że jak to zrobi, już jej nie odzyska? – rzuciła, wchodząc do ciepłego wnętrza przytulnie urządzonej cukierni. Od razu zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu wolnego stolika. Przybytek nie należał może do największych, ani szczególnie reprezentacyjnych, ale z pewnością cieszył się wśród Breavieńczyków niemałym uznaniem, bo spora ich część była już zajęta. Na blatach przykrytych wzorzystymi obrusami, czekały talerzyki pełne barwnych babeczek, rogalików i owocowych ciast. Wszystkie wyglądały tak kolorowo i apetycznie, że tancerka musiała parokrotnie przełykać ślinę, aby ta przypadkiem nie pociekła jej z ust. Kątem oka spostrzegła, że ojciec robi to samo.

– To co? – zwrócił się do córki po tym, jak udało im się zająć miejsce przy jednym z mniejszych stolików. – Pączki?

Stwierdziła, że to doskonały wybór, więc już po chwili poprosili spacerującą po cukierni dziewczynę o zestaw pączków i rogalików w paru różnych smakach. Po krótkiej wymianie zdań doszli do wniosku, że nie będą w stanie zdecydować się na jeden rodzaj tych aromatycznych wypieków. Marisse podejrzewała, że nie tylko oni mieli z tym problem, bo w cukierni bez przerwy unosiły się zapachy złocistego karmelu, mieszanki konfitur i wypiekanych na miejscu bułeczek. Właściciele wiedzieli, co zrobić, aby rozbudzić zmysły.

Czekając na realizację zamówienia, wodziła wzrokiem po gościach cukierni. Stoły zostały ustawione wystarczająco daleko od siebie, aby wszyscy mogli ze sobą rozmawiać z jak największym poczuciem swobody. Nikt się nie zagłuszał ani nie podsłuchiwał (przynajmniej na pierwszy rzut oka). Przytulny, zdumiewająco intymny charakter cukierni stanowił sporą zaletę dla tych, którzy chcieli w spokoju zjeść drugie śniadanie lub podwieczorek.

W cieniu srebrnych różOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz