- § 5 -

1.4K 100 57
                                    

Siedziałam na jadalnianym krześle, stukając i kołysząc nogą na zmianę. Zerknęłam na wiszący zegar, ale wskazówki wydawały się w ogóle nie ruszyć od poprzedniego razu, a przecież czekałam już dobre minuty.

Westchnęłam, odchylając głowę w tył.

Gdzie on był? Przecież droga tu nie mogła zająć mu więcej niż dziesięć minut. Już dawno powinien być na miejscu.

Drgnęłam, gdy jak na zawołanie usłyszałam pukanie. Zerwałam się z miejsca, ostatecznie jednak podchodząc do drzwi na palcach. Przełknęłam ciężko ślinę, zerkając przez wizjer. Odetchnęłam z ulgą, gdy stał tam Paul.

Szybko otworzyłam drzwi i wciągnęłam go do środka, nim zdążył w ogóle coś powiedzieć. Zachwiał się zaskoczony, próbując złapać równowagę na jednej nodze. W tym czasie zdążyłam już na nowo je zamknąć na wszystkie dostępne zamki, sprawdzając, czy na pewno się nie otworzą.

Oparłam się o nie, wypuszczając z ust całe zebrane powietrze.

- Wow - mruknął, gdy udało mu się ustać. - To było szybkie. - Poprawił swoją bluzkę, zaraz unosząc wzrok. Wraz z tym dostrzegłam, jak jego czoło się marszczy, a spojrzenie niepewnie przesuwa po moim mieszkaniu, aż w końcu spoczęło całkowicie na mnie. - Dlaczego masz zasłonięte okna? Jest środek dnia...

- Na wypadek snajperów - rzuciłam krótko, jeszcze raz zerkając przez wizjer. Nikogo nie było. - Ktoś cię śledził? - spytałam, czekając na jego odpowiedź, ale kiedy się nie odezwał, odwróciłam się, widząc jego naprawdę bladą twarz i rozchylone usta.

- Snajperów? Jakich, do cholery, snajperów?! - Zacisnęłam usta, nic nie mówiąc, a przy tym uciekając wzrokiem daleko od niego. - Jocelyn!

- Byli u mnie Sandersowie, okej?! - wyrzuciłam z siebie, mówiąc mu to dopiero teraz, nie mając pojęcia, czy moje prywatne wiadomości, aby na pewno wciąż były prywatne. - Włamali się do mojego mieszkania. Czekali tu na mnie, gdy wróciłam wtedy wcześniej do domu.

Otworzył usta szerzej, patrząc na mnie chyba jeszcze bardziej blady.

- Żartujesz, prawda? - spytał słabym głosem. - Błagam, Jocelyn, powiedz mi, że to głupi żart! - Przełknęłam ciężko ślinę, przecząc powolnym ruchem głowy. Wciągnął gwałtownie powietrze, odwracając się. - O Boże - sapnął. - Przecież oni nas zabiją! Znaczy ciebie. U mnie nie byli - zauważył poważnie.

Tym razem to ja rozchyliłam usta.

- Wiesz co? - zaczęłam, zyskując jego uwagę. - Nie potrzebuję jednak twojej pomocy - stwierdziłam, podchodząc do niego i chwytając go za górną część koszulki, zaczynając ciągnąc go w stronę drzwi. - Idź sobie. Może dzięki temu Sandersowie sobie przypomną, że o kimś zapomnieli. A jak nie, to sama im wyślę wiadomość przypominającą - warknęłam, sięgając do łucznika, ale on szybko zamienił nasze pozycje.

- Hej, tylko żartowałem - powiedział, a jego prawy kącik ust zaczął drgać z wymuszonego uśmiechu.

Przewróciłam oczami. Miał szczęście, że mimo wszystko go lubiłam.

- Idiota - mruknęłam tylko, idąc do stołu, na którym miałam wyłożone wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Włącznie z laptopem i materiałem wideo z więzienia, które dostałam od Paula.

Tylko że nie było na nim niczego istotnego. Z całych sił próbowałam doszukać się tam czegoś, co mogłoby mi pomóc, dać jakąkolwiek wskazówkę, ale na próżno. Nie było nawet słychać tego, co wyszeptał do mnie Rhett. Nagranie nie miało żadnej wartości, chyba że liczyć fakt, że nagraliśmy seryjnego mordercę, który umierał na naszych oczach.

Sandersowie | TOM 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz