- § 24 -

1.1K 109 56
                                    

Jay

Uniosłem rękę, zerkając na wskazówki zegarka, gdy Jocelyn wciąż była na osobności z Masonem, co wcale mi się nie podobało. Ten facet obrzydzał nawet mnie. Dostawał wszystkie pierdolone papiery, które potrzebował do dokumentacji. To powinno całkowicie mu wystarczyć. Szczególnie, że dostał pokaźną sumę za to, by nie robić żadnych problemów.

To był problem. Zwłaszcza teraz, gdy poza domem nie była wcale bezpieczna.

Oparłem plecy o ścianę, a dłonie wsunąłem do kieszeni.

Poprosiła mnie. Poprosiła, bym ją tutaj zabrał. Nie musiała tego mówić, bym zobaczył, jak bardzo to było dla niej ważne. I, cholera, ale wolałem z nią tutaj przyjechać, niż odmówić i tylko czekać, aż wymknie się z domu, by dotrzeć tu zupełnie samej. To nie wchodziło, kurwa, w grę.

Prawie go mieliśmy. Nathan wyodrębnił obszar najprecyzyjniej, jak tylko mógł. Jednak nie konkretny. Cała reszta należała już do nas. Do nas, by go wytropić na tym skrawku, który nam wskazał. Musieliśmy działać ostrożnie. Każdy ruch wykonywać tak, by się nie zorientował, że siedzimy mu na ogonie. Wątpiłem, by ten sukinsyn zdawał sobie sprawę z tego, jak blisko jesteśmy. I miałem nadzieję, że dowie się tego dopiero wtedy, gdy staniemy już przed nim. Gdy nie będzie mógł nigdzie uciec.

Jeżeli chcieliśmy go złapać, nie mogliśmy się śpieszyć, działać po omacku, zgadywać. Musieliśmy być pewni, inaczej stracimy szansę. Możliwe, że jedyną, która znalazła się w naszych rękach.

A kiedy będziemy ją mieli. Pewność tego, gdzie znajduje się Włoch, zaatakujemy.  Szczerze nie mogłem się doczekać, aż w końcu go dopadniemy i przekona się, jak duży błąd popełnił, nie wracając z podkulonym ogonem do swojego pana. Bo to, co go czekało, wcale nie będzie należało do przyjemnych rzeczy.

Należał do mnie i Carla. Obaj mieliśmy co do niego plany. Na szczęście te wcale się nie wykluczały.

Ponownie zerknąłem na godzinę, niecierpliwiąc się. Za długo to trwało. Już za długo tam była.

Przesunąłem spojrzeniem po miejscu, w którym pracowała. Nie byłem pewien jak dużo przebywała w tym budynku. Gdzieś w środku miałem nutkę nadziei, że niezbyt często. Zbyt dobrze znałem spojrzenia, które mijaliśmy. Spojrzenia, pod naciskiem których spuściła głowę i wzrok. Jeżeli przebywała tu dzień w dzień, wśród tych ludzi…

– Co ty tutaj robisz?!

Zmarszczyłem brwi, przekręcając głowę w stronę dość znajomego głosu. Paul szedł do mnie dość szybkim krokiem, a na jego twarzy malował się niepokój. Wyglądał, jakby dopiero co tutaj przyjechał.

Uniosłem brwi.

– Proponowałbym trochę grzeczniej…

Zignorował to.

– Przyjechałeś załatwić sprawę z Masonem?

Przekrzywiłem głowę, gdy to pytanie zaciekawiło i zaniepokoiło mnie jednocześnie. W dodatku wyglądał na śmiertelnie poważnego.

– Jaką sprawę?

W jednej chwili zbladł. Naprawdę wydawało mi się, że z jego twarzy odeszły wszystkie kolory.

Sandersowie | TOM 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz