Usłyszałam głośne westchnienie Connora, gdy moje plecy po raz kolejny wcisnęły się w oparcie samochodowego fotela. Wstrzymałam oddech, uważnie śledząc czarny samochód, który się z nami zrównał, ale kierowca nie wydawał się zwrócić na nas większej uwagi, przyśpieszając, a zaraz skręcając. Odetchnęłam, jednak nie na długo, bo zaraz pojawiło się kolejne auto.
- Wystarczy tego - rzucił nagle, wyraźnie zirytowany. Zmarszczyłam brwi, kiedy zwolnił, zajmując pierwsze lepsze miejsce parkingowe.
Mimowolnie zerknęłam za siebie. Samochód, który widziałam chwilę temu, pojechał dalej. Chociaż to powinno mnie uspokoić, było wręcz odwrotnie, bo uświadomiłam sobie, że teraz byliśmy o wiele łatwiejszym celem. Kiedy staliśmy, nawet cholerny amator miał do nas idealne podejście.
- Nie powinniśmy się tu zatrzymywać - zauważyłam, przesuwając wzrokiem po każdym przechodniu. Każdy z nich mógł być potencjalnym sprawcą. Sandersowie na pewno wybraliby kogoś, kto niezbyt wyróżniałby się w tłumie. Może kobieta? Stanowią mniejszy odsetek w przestępczości.
- Jocelyn...
- Naprawdę powinniśmy już jechać - pogoniłam go.
Co, jeśli tylko czekali, aż się zatrzymamy i właśnie robimy wszystko zgodnie z ich planem? Gdyby nie koniec urlopu spędziłabym ten dzień tak samo jak dwa poprzednie. W domu. Teraz jednak nie miałam innego wyboru jak wrócić do pracy. A przynajmniej, jeżeli nie chciałam narazić się Masonowi. I tak miałam z nim problemy. Nie potrzebowałam większych.
Poczułam większe zdenerwowanie, gdy Connor nadal nie ruszył. Zamiast tego odpiął pas i otworzył drzwi, wychodząc. Patrzyłam na to, jak okrąża samochód, ostatecznie stając przy drzwiach od mojej strony. Przełknęłam ciężko ślinę, gdy za chwilę również były otwarte.
- Wysiadaj - zarządził.
- Nie sądzę, by to...
- Wysiadaj - powtórzył z większym naciskiem - albo sam cię wyciągnę.
To zdecydowanie nie było kłamstwo.
Odpięłam swój pas, nieśpiesznie wysiadając. Nim zdążyłam się obejrzeć, zamknął drzwi, nie pozwalając wrócić mi do środka. Spięłam się jeszcze bardziej, ukradkiem zerkając na boki.
- Na litość boską - wymamrotał pod nosem, gdy to zauważył. Drgnęłam, kiedy podszedł bliżej, opierając się jedną ręką o samochód. - Jeszcze raz się oglądniesz, a przysięgam, że wyręczę Sandersów.
Skrzywiłam się.
- Wtedy nie dostaniesz zapłaty za te dni, które już przepracowałeś - rzuciłam.
- Przeboleję to jakoś - odparł, jednak na jego twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu. - Jak tak dalej pójdzie, Jocelyn, sama wykończysz się szybciej niż oni chociażby zdążą kiwnąć palcem. Przez dwa dni praktycznie nie wychodziłaś ze swojego pokoju, a teraz, kiedy zostałaś do tego zmuszona przez pracę, traktujesz każdego jakby miał zaraz wbić ci nóż w plecy.
Nie sądziłam, że mój grymas może być większy, ale po tych słowach zdecydowanie taki był. Miał rację, mój urlop się skończył i nie miałam innego wyboru, jak iść do pracy i wyjść ze swojego bezpiecznego mieszkania. Jak już wspomniałam, zadzieranie z Masonem nie było zbyt dobrym pomysłem. I tak zapewne nie był zadowolony z tego, że wzięłam sobie te kilka dni wolnego, które mi się należały.
- Po co to wszystko, skoro później boisz się nawet własnego cienia?
- Nie boję się...
- Zerwałem się w środku nocy, bo zaczęłaś krzyczeć przerażona na widok ciemnej sylwetki w salonie. Własnej sylwetki.
CZYTASZ
Sandersowie | TOM 3
ActionMówiła dla państwa Jocelyn Harlet. Copyright © by Asteria396, 2022/2023