- § 32 -

1.3K 111 68
                                    

Jocelyn

Stresowałam się. O ile nie robiłam tego przez cały tydzień, to teraz nadrabiałam te dni z prawdziwą skutecznością, bo dopiero teraz wydawała się dotrzeć do mnie informacja, że już niedługo spotkam się z rodzicami Sandersów.

Jeszcze, gdyby to była normalna rodzina. Tutaj z dużym prawdopodobieństwem mogłam skończyć martwa, jeżeli się im nie spodobam. W końcu to ich ojciec najpewniej przyczynił się do wszystkiego, co spotkało moją siostrę. Może wcześniej chciałam się z nim spotkać, ale teraz miałam co do tego duże wątpliwości.

W dodatku... to będzie ich spotkanie rodzinne. Nie należałam do rodziny. Dostałam zaproszenie, ale... będę tam dosłownie piątym kołem u wozu.

Dlaczego zawsze nachodziły mnie wątpliwości, gdy byłam tak blisko celu?

Drgnęłam, kiedy Jay przykucnął nagle przy mnie, kładąc dłonie na moich wcześniej mocno poruszających się nogach. Jeszcze chwilę temu widziałam, jak pakował do walizki najważniejsze rzeczy na jedynie dwudniowy wyjazd. Swoją już spakowałam i tak nie mając tu zbyt wielu rzeczy. Teraz siedziałam na łóżku Jaya, przyglądając się temu, jak on się tym zajmował. To w jakiś sposób było uspokajające. No, powiedzmy.

- O co chodzi? - zapytał, unosząc brew. Oparł się o moje nogi przedramionami, jakby nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić mi ruszać nimi ponownie. - Nie musisz się martwić spotkaniem z moimi rodzicami, jeżeli to o tym teraz myślisz.

- Łatwiej powiedzieć niż zrobić - mruknęłam. - Nawet nie wiem, jak powinnam się przy nich zachować, co mówić...

Tak, myślałam nawet o takich drobnostkach. Było zbyt dużo pytań, które mogli mi zadać. Teraz nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi nawet na najprostsze z nich. Myśl, że ich ojciec był obecny przy tym, jak zakradłam się do ich posiadłości i przy tym, jak Eve postanowiła mnie przeszukać, w niczym nie pomagała.

- Bądź po prostu sobą, Jocelyn. Nie musisz tam udawać kogoś, kim nie jesteś. - Jego palce objęły mój podbródek. - Jestem nawet pewien, że polubisz naszą mamę. Jest cudowną kobietą, możesz mi zaufać na słowo.

Ufałam. W końcu o swoim ojcu nie obawiali się powiedzieć niezbyt przychylnych słów, więc skoro Jay mówił o niej dobrze, tak właśnie musiało być. Wierzyłam, że Eleanor Sanders była osobą, po której jej synowie mieli dobre serce.

- Zresztą obiecuję, że to nie potrwa długo. Odhaczymy to, co musimy i wrócimy. - Jego dłoń poklepała moje udo. - Nie zgubimy cię po drodze, słowo.

Przewróciłam oczami. Gdyby o mnie zapomnieli w drodze powrotnej, nie wiedziałabym, czy się z tego śmiać czy może płakać. Najpewniej robiłabym obie te rzeczy jednocześnie.

Ponownie zaczęłam śledzić wzrokiem Jaya, gdy powrócił do wrzucania rzeczy do walizki. Nie byłam pewna, czy w ogóle przejmował się tym, co do niej wkładał. A może już wcześniej miał jakieś odłożone? W każdym razie robił to naprawdę sprawnie.

Moje relacje z nim wydawały się znacznie poprawić. Albo to było tylko moje wrażenie, albo stał się w stosunku do mnie bardziej otwarty. Zresztą, ja też taka byłam. Nie potrafiłam już trzymać go na dystans. Stał mi się o wiele bliższy, czy tego chciałam czy nie. Każda chwila z nim była lepsza, barwniejsza.

Pierwszy raz po śmierci Shany poczułam, że ja przecież wciąż żyję. Że mam swoje potrzeby, które ignorowałam przez dobre lata. Nie tylko ja, ale też... moi rodzice. Nie dostrzegali tego wszystkiego. Nawet nie chcieli mnie wysłuchać, uwierzyć w to, co widziałam. Że Shana wcale nie popełniła samobójstwa. To wszystko było wyłącznie na moich barkach.

Sandersowie | TOM 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz