- § 23 -

1.2K 108 71
                                    

Jocelyn

Stałam przed otwartym oknem, wychodzącym tuż na tyły domu, na duży, pełen zieleni ogród. Ciepłe powietrze owiało moją twarz, powodując, że pojawił się na niej łagodny uśmiech. Lekki wiaterek pozwolił przymknąć oczy i odetchnąć. Napełnić płuca świeżym powietrzem, rozluźnić spięte mięśnie. Oczyścić myśli. A przynajmniej na krótką chwilę, dopóki wszystko znów nie powracało.

To był już piąty dzień, który spędzałam u Sandersów. W tym dużym domu, z równie dużym ogrodem. Ale ta wielkość nie wydawała się… przytłaczać. Mogłam nawet zaryzykować stwierdzeniem, że było tu dość przytulnie, rodzinnie, ciepło. Było po prostu… przyjemnie.

W każdym razie nie spierałam się, gdy ponownie zaproponowali, bym się u nich zatrzymała. Zgodziłam się, pozwalając im zająć się tym, czym właściwie się zajmowali. Skutecznym załatwianiem spraw. Próbowałam im nie przeszkadzać w tym. Głównie siedziałam w pokoju, który był w całości do mojej dyspozycji. Był wystarczająco przestronny, bym nie czuła się w nim zamknięta, a nawet jeśli by tak było, nie miałabym okazji się tak poczuć. Głównie dlatego, że Carl nie dawał za wygraną. Przychodził do mnie, zagadywał, wyciągał z pokoju do innych pomieszczeń czy do ogrodu.

Jaya natomiast unikałam. Robiłam co mogłam, by na niego nie wpaść. Na szczęście on nie wydawał się szukać kontaktu. Czasami widziałam, jak szybko przechodził korytarzem, a kiedy mój wzrok natrafiał na jego twarz, dostrzegałam to, jak bardzo musiał być wyczerpany. Cokolwiek robił, musiał poświęcać na to swoje wszystkie siły. Nie wiedziałam dlaczego, ale ten widok naprawdę mnie zaskoczył. Że śmierć tamtej dziewczyny nie była dla niego… dla nich wszystkich obojętna.

Przez dni, które już tu spędziłam, nie wydarzyło się nic niepokojącego. Było spokojnie. Nie stało się nic strasznego, nie było żadnych niespodzianek. Może właśnie to powinno mnie martwić? Ta cisza ze strony osoby, którą ścigali. Ze strony Włocha. Nie wydawał się być kimś, kto nagle rezygnuje ze swoich planów.

Wiedziałam, że Sandersowie przez te dni nie siedzieli bezczynnie. Zajęli się Sally. Zajęli się jej synem. Kiedy spytałam Carla o więcej, nie sądziłam, że otrzymam odpowiedź. Byłam niemal przekonana, że nie odpowie, ale on nie wydawał się mieć nic przeciwko temu. Dzięki niemu poznałam jej historię, coś więcej niż urywki, których sama dowiedziałam się mimochodem. Carl opowiedział mi o tym, jak jej pomogli. Jak zrobił to przede wszystkim Sam, który miał z nią najlepszy kontakt, ale jak zrobił to też Jay. Dopilnował, aby jej syn znów mógł z nią być. To sprawiło, że ból w sercu nagle się zwiększył, gdy zdałam sobie z czegoś sprawę. Chłopiec ponownie stracił swoją mamę. Tym razem już na zawsze.

Jednak Carl zapewnił mnie, że zrobią wszystko, co mogą dla niego. Wierzyłam w to. W to, że otoczą chłopca jak najlepszą opieką.

Wypuściłam z ust ciężki oddech, odwracając się tyłem do okna. Aktualnie byłam w pokoju zupełnie sama. Paul musiał wrócić do pracy. Cztery dni wolnego to wszystko, na co mógł sobie pozwolić. Na co pozwolił mu Mason. Wiedziałam, że przeze mnie, przez naszą znajomość, Mason wyżywa się również na nim.  Może nie tak bardzo, nie tak otwarcie, ale widziałam, jak dużo Paul tracił na tym, że stał po mojej stronie. Nie mogłam go prosić, by został tu dłużej, chociaż tak bardzo chciałam, bo co, jeżeli on również jest w niebezpieczeństwie? Jeżeli ucierpi na tym wszystkim? Przeze mnie, bo to ja go w to wciągnęłam.

Potrząsnęłam głową, starając się o tym nie myśleć. Na pewno nic mu nie będzie. Poza tym obiecał, że po pracy tu przyjedzie i zostanie tu na noc. Wiedza, że Sandersowie nie mieli nic przeciwko temu, sprawiała, że mogłam choć trochę odetchnąć.

Sandersowie | TOM 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz