- § 25 -

1.4K 106 67
                                    

Jocelyn

Stałam nieruchomo, nie zdobywając się nawet na słowo. Bo co niby takiego miałam mu powiedzieć? Wszystko wydawało się już żałosne w moich myślach, a co dopiero, jakbym to wypowiedziała na głos.

Wzdrygnęłam się, gdy jedno z krzeseł zaszurało o podłogę, kiedy Jay je przesunął. Zrobił to nadzwyczaj spokojnie i powoli, co tylko bardziej mnie zestresowało.

Mason sądził, że będę jak moja siostra. Niemal roześmiałam się mu w twarz. Nie byłam jak ona i nigdy nie będę. Shana nie była aż takim tchórzem. Nie tylko nie drżałaby jak przestraszony kociak przed rozmową z Sandersem, ale i nie pozwoliłaby na to, na co ja pozwoliłam Masonowi. Na zupełne poniżenie.

Nie tylko w moich własnych oczach, w jego oczach, ale również w oczach Jaya.

Traciłam powoli w oczach wszystkich.

W jego też musiałam.

Spięłam się, słysząc jego ciężkie westchnięcie.

- Jak długo jeszcze zamierzasz się samobiczować, wiewióreczko? - Jego o dziwo łagodny ton sprawił, że powoli uniosłam spojrzenie.

I znowu mnie tak nazwał. Wiewióreczką. Robił to od chwili, gdy przemknęłam do ich posiadłości i mnie złapał. Nawet na chwilę nie przejął się moimi wymyślnymi groźbami, co mu zrobię, gdy jeszcze raz tak do mnie powie.

A teraz chyba się nawet do tego przyzwyczaiłam. Do tego przezwiska, które było nutką... czegoś innego. Zupełnie czegoś innego.

Gdzieś w głębi wiedziałam, że to przecież najzwyklejsze słowo. Jedno z wielu. Ale w mojej głowie wydawało się już na zawsze być przypisane do niego. Tylko do niego. Bo kiedy je słyszałam, nie potrafiłam zobaczyć nikogo innego. Nie potrafiłam wyrzucić z pamięci momentów, w których mnie tak nazwał.

Zamknęłam oczy, nawet teraz widząc pod powiekami wyłącznie Jaya. Te jego cholerne jasnobrązowe oczy, które przywodziły na myśl jesienne liście. Przypominały mi jesień, a wraz z tym ciepło domowego kominka, puchaty koc, gorącą czekoladę, a przede wszystkim... przede wszystkim dom. Jay był jak dom. Gotowy schować przed deszczem i zimnem. Przed wszystkim co złe.

Drgnęłam, czując jego ciepły dotyk. Nie w wyobraźni. Czułam go tu, teraz, w rzeczywistości, gdy przesunął kciukiem delikatnie po moim policzku. Po tym, który wcześniej tak bardzo piekł po dwóch uderzeniach Masona.

Ale dotyk Jaya wydawał się to wszystko łagodzić.

Kiedy to się stało, że jego obecność przestała mi przeszkadzać? Kiedy jego dotyk zaczął być... ukojeniem? Kiedy to wszystko się zaczęło?

Od kiedy to jego słowo, jego spojrzenie miało dla mnie tak duże znaczenie. Co o mnie pomyśli, jak mnie zobaczy.

Kiedy z wroga przeszedł do osoby... której zdanie miało dla mnie wartość? Przy której czułam się inaczej, lepiej, swobodniej.

Od kiedy chciałam więcej chwili z nim? Jeden pocałunek sprawił, że chciałam jeszcze jeden. Jeszcze jeden, by przeżyć to, co wtedy, chociaż to tak bardzo mnie przerażało.

Kiedy stałeś się tym wszystkim, Jay?

Miałam wrażenie, że wraz z tym zawiodłam Shanę. Że to było coś, czego nigdy by mi nie wybaczyła. Bo to jego rodzina pozbawiła ją życia. Lat, które mogłyśmy spędzić razem. To wszystko zostało nam nagle zabrane.

Sandersowie | TOM 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz