Rozdział 20

46 7 10
                                    

Na dowódcę eskorty, jaką książę wysłał, by Przemka do Krakowa bezpiecznie odprowadzono, wyznaczył on Skarbimira, jednego ze swych najzaufańszych ludzi. Bolesław wiedział dobrze, że co mu polecono, wykona wiernie i nie zawiedzie książęcego zaufania; znali się przecież od dziecka, gdy ich ojcowie połączyli siły, by zjednoczyć państwo i pokonać wrogów, którzy mu szkodzili. Skarbimir był oddany księciu i wierny niczym pies, ale był także inteligentny i zawsze potrafił znaleźć sposoby, by osiągnąć zamierzony cel. Co mu zlecono, wykona, ale w jaki sposób, to zależało od jego własnego uznania.

Orszak jezdnych wyruszył z Gniezna, gdy tylko szczegóły pomiędzy księciem i Strzygoniem zostały uzgodnione, ale ponieważ pogoda wnet się odmieniła na gorsze, zmuszeni byli posuwać się bardzo powoli. Po pierwszych jesiennych mrozach ociepliło się nieoczekiwanie i drogi na powrót rozmokły, wydatnie utrudniając podróż. Konie męczyły się szybko i stawać częściej niż planowano musieli. Miał nadzieję Skarbimir, że wnet na nowo mróz chwyci i iść będzie po zamarzniętej ziemi łatwiej; wcale nie uśmiechało mu się, by się mieli w błocie taplać całą drogę aż do samego Krakowa.

Gdy wreszcie orszak dotarł do celu, wszyscy odetchnęli z ulgą, przewidując decyzję Skarbimira, by przeczekać w grodzie najgorszą pogodę i wyruszyć znowu gdy drogi będą nieco lepsze.

Pomny dotkliwej i wciąż jeszcze świeżej w pamięci nauczki, Spytko dokładnie wybadał nowoprzybyłych i uspokoił się co do ich zamiarów dopiero wtedy, gdy mu Skarbimir pismo z pieczęcią księcia pokazał. Uśmiechnął się na to rycerz pod wąsem, zadowolony, bo mu przecież Bolesław rzekł, jak to sobie ze Spytkiem poradził i polecił baczyć, jak się on teraz sprawuje. Grododzierżca znać wziął sobie lekcję do serca i ze swych obowiązków wywiązywał się teraz z odnowioną gorliwością.

Przeczytawszy pismo, Spytek oczy na nowoprzybyłego podniósł. – A to się książę ucieszy, bo go już bardzo niecierpliwość trawiła, że wyjazd do Krakowa wciąż się odwleka. Chcielibyście się z nim widzieć od razu? – Spytek Skarbimira nie znał i nie wiedział zgoła, w jakich z Przemkiem stosunkach może on być. – Wieczerzę wnet podadzą. Może z nim chcielibyście do stołu zasiąść?

- Obaczymy, czy mnie książę do stołu zaprosi, - wój jeno ramionami wzruszył, dając poznać, że jemu to za jedno, z kim będzie jadł, byle tylko strawy mu podano. – Ale księciu opowiedzieć się muszę od razu, by zaś wiedział, jak sprawy stoją.

Poprowadził go więc grododzierżca do komnaty Przemka i do drzwi zastukawszy, oznajmił mu się. – Panie, posłaniec do was od księcia Bolesława.

- Wejdźcie, - padło z izby.

Księcia zastali w fotelu, z twarzą ku ogniu zwróconego, jakby zdolny był w płomienie się zapatrzyć. Gdy weszli, głowę ku nim zwrócił, czekając.

Skarbimira nie było przy Bolesławie, gdy dwór książęcy w gródku gościł latem, bo z poselstwem wtedy na Śląsk jeździł, przyglądał się więc teraz ciekawie Przemkowi, jego charakter z twarzy próbując odgadnąć i jego usposobienie przeniknąć. Jako wytrawny znawca ludzkiej natury, od razu poznał, że książę ma gwałtowny temperament, który łatwo się zapalał, ale też, że gdy raz serce oddał, to było już na zawsze. Uśmiechnął się rycerz pod nosem, bowiem obaj książęta byli do siebie bardziej podobni niż sami o tym wiedzieli.

- Panie, - kontynuował tymczasem Spytek, - rycerz Skarbimir wieści wam przywozi ze stolicy.

Ożywiła się na to pociągła twarz Przemka i usta ułożyły się w nieznaczny uśmiech, nadzieję jasno znamionujący. – Witajcie, rycerzu. Głodniście pewno i znużeni. Wraz wieczerzę podadzą i przy jadle możem rozmawiać, - zaprosił.

- Dziękuję i z wdzięcznością gościnę przyjmę, bom przemókł i zziąbł w drodze, że aż kości skrzypią, – mruknął Skarbimir. Ku ogniu zydel sobie przysunął i z westchnieniem ulgi obok księcia zasiadł.

Biorąc to za znak, że im już nie będzie potrzebny, Spytko wyszedł, drzwi cicho za sobą zamykając.

A tymczasem książę mówił dalej. – Więc i garniec wina na zdrowie wychylcie, na rozgrzewkę, - gościa gestem zachęcił, by się sam obsłużył. – I mówcie, z czym przybywacie? Wnet w drogę wyruszym? – spytał z nadzieją w głosie.

- Książę Bolesław przysyła mnie, bym was bezpiecznie do Krakowa odeskortował. – Rozjaśniła się na to twarz Przemka, ale dalsze słowa Skarbimira wnet zmazały z niej radość. – Ale nijak nam ruszać, nim pogoda się ustatkuje i drogi na powrót nie zamarzną. Od Poznania nie taka znowu daleka tu droga, a i tak trzy dni nam zeszło!

Zasępił się na to Przemko jeszcze bardziej.

- Panie, dobrze pojmuję waszą niechęć do dalszej zwłoki, - tu rycerz uśmiechnął się pod wąsem. – Ale ruszając od razu, wcale nie dotrzem do Krakowa wcześniej. A i wasza wybranka nie ruszy się z Poznania zanim drogi się nie poprawią, bo to i z wozami utknęliby w błocie na pewno.

Przemko zapanować próbował nad swym rozczarowaniem i odezwał się z westchnieniem. – Rozumiem to dobrze. Jeno nie możecie mieć mi za złe, że chciałbym jak najszybciej z miłą się spotkać.

- To pojmuję doskonale, - Skarbimir uśmiechnął się znowu. – Znam dobrze waszą wybrankę, panie. Nie mogliście znaleźć sobie lepszej od niej towarzyszki.

- Znacie ją? – książę na powrót się ożywił.

- Moja siostra jest w tym samym wieku i wszyscyśmy się razem prawie chowali w jednym dworzyszczu, - Skarbimir miodu sobie nalał i garniec księciu także podsunął. – Sonka jest... - zawahał się na chwilę, jakby właściwych słów szukając, by ją godnie opisać, - jako promyk słońca w pochmurny dzień. Ta dziewczyna ma serce ze złota!

Słuchając tego, Przemko głowę przekrzywił i czoło przecięła mu pionowa bruzda. – Tak blisko ze sobą byliście? – przemówił nieco zduszonym głosem.

- Och, to nie to! – roześmiał się na to rycerz, zgadując Przemkowe obawy. – Ona przecie zawsze uśmiech i dobre słowo ma dla każdego. Ale zawsze jawnie dała nam do zrozumienia, że uważa i mnie, i innych za zgoła niewartych jej uwagi. Wszyscyśmy do niej za młodu wzdychali, choć z nas wtedy bezlitośnie szydziła. Jeden Wartko... - Skarbimir urwał nagle, nie będąc pewnym, czy książę o nim wie i nie chcąc plotek powtarzać.

- Słyszałem już o nim, - przynaglił Przemko. – Mówcie dalej! – Choć usiłował zataić swe poruszenie, Skarbimir jasno przejrzał jego niepokój.

- Wartko od dziecka musiał posiadać na wyłączność to, czego inni pożądali. Więc, naturalnie, postanowił zdobyć Sonkę; pomimo tego, że ona od zawsze go nienawidziła... Ale może właśnie dlatego... - zadumał się na moment. – No, ale teraz ona wam poślubiona zostanie i po raz pierwszy Wartko nie dostanie tego, o co od tak dawna zabiegał i samym smakiem będzie się musiał obejść! – rycerz garniec w górę uniósł w toaście i przepił.

- Dziękuję, - Przemko uśmiechnął się w odpowiedzi. – I za dobre słowo i za opowieść o Sonce. Niewiele czasu dane nam było dotąd spędzić ze sobą i tylu rzeczy jeszcze o niej nie wiem, - westchnął tęsknie. – Wdzięczny wam będę, jeśli się nasze opóźnienie jednak na coś przyda i o niej więcej posłuchać bym rad.

- Wdzięczny to temat, więc chętnie wam w tym usłużę, książę, - Skarbimir ponownie napełnił oba garnce i przepił do księcia.

Ale oto i służba już jadło wnosiła.

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz