Rozdział 10

57 8 54
                                    

Jednak myliła się Sonka srodze w swych przewidywaniach. Nie zdołała przecie zwieść ojca, stryja i braci. Czy to podsłuchał kto i wygadał dla nagrody, czy też Jarka dopadli i do mówienia przymusili, czy też sami odgadli, gdzie to nagle dziewka z domu przepadła? Nie zgadniesz. Ale w kilka godzin po przybyciu posłańca kopyta znowu załomotały przed bramą grodu.

- Otwieraj i Spytka wraz wołaj! – zakrzyknął gromko jeden z przybyszów.

- Ktoście? – padło pytanie z ciemności; stróża jednego smardzika mogła wpuścić bez słowa czy obawy, ale cała drużyna to już było co innego.

- Mściwój Strzygoń z drużyną. Otwieraj!

W blasku pochodni rozpoznali książęcego woja; wnet wrota otwarto i drużyna cała wpadła na podwórzec.

Już też i Spytek biegł, powiadomiony o nowych gościach. – Witajcie, panie... - zaczął, ale Mściwój przerwał mu ponuro.

- Jest-li tu smardzik, który się za gońca podaje?

- Jest, - Spytkowi zaczęło świtać, że coś tu jest nie tak, jak powinno. – Prawił, że od was ma posłanie.

- Gdzie on?

- U księcia...

- Prowadź! – znowu Mściwój mu w pół słowa przerwał. – Jeno cichcem. Musim ich zaskoczyć i żywcem pochwycić.

W głosie starosty rodowego Strzygoniów było coś takiego, że Spytek aż się wzdrygnął z nagła. I w oczach, i w tym głosie była tłumiona wściekłość i żądza mordu tak silna, że Spytkowi dreszcze po krzyżu poczęły chodzić. Nie wiedział, o co tu może chodzić, ale przeczuwał, że dobrze to się nie może zakończyć.

Grododzierżca prowadził ich w ciszy niezwykłej ku komnacie księcia Przemka. Wreszcie dotarli, ale przez chwilę jeszcze stali pod drzwiami w bezruchu, jakby siły zbierając i nasłuchując, co się to w środku dzieje. Ale wnet, na znak Mściwoja, woje drzwi wywalili i z bronią gotową wtargnęli do izby.

Przemko siedział na brzegu łoża, w dłoniach trzymając drobną rękę śpiącej dziewczyny. Spytek oczy wytrzeszczył w przestrachu; dopiero teraz poznał Sonkę, Mściwojową córkę. Zimny dreszcz mu znowu przeszedł po krzyżu na myśl, że Strzygonie i na nim pomsty takoż mogą szukać. Przełknął z trudem gęstą ślinę, która mu obficie do gęby napłynęła.

Na hałas, jaki uczynili wdzierający się do komnaty woje, książę poderwał się na równe nogi i ku agresorom się zwrócił, nie wiedząc wszakże, któż to ośmielił się mu przeszkadzać. Dziewka takoż przecknęła się i z łoża się zerwała; z rozszerzonymi z trwogi oczami wpatrywała się w swoich krewniaków i w ojca, aż wreszcie ze strachem wyjęczała prawie. - Jezu Kryste... Ojciec!... – Ale potem się ocknęła i jednym skokiem skryła się za plecami Przemka.

Woje już pierwszy krok uczynili, by się na nich rzucić i krnąbrną dziewczynę pochwycić, ale ich Mściwój jeszcze powstrzymał. – Książę, - przemówił grobowym tonem, - nie chcielim waszej czci uchybić. O dziewkę jeno nam idzie.

- Ona snadź do was nie chce, - wycedził zimno Przemko, w lot pojmując powagę sytuacji i wiedząc, jak to się musi przecież zakończyć. – Przeto pod moją opiekę się zwróciła.

Strzygoń roześmiał się na to z pogardą, której nawet nie starał się skryć, wszelki pozór szacunku porzucając. – Iście, możny z was opiekun!

Na te słowa księciu krew na twarz buchnęła. Namacał głownię miecza i uniósł broń, by się bez walki nie poddać. – Bierzcie ją! – warknął z gniewem ogromnym. – Jeno pierwej po moim trupie przejść musicie!

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz