Wiosna nadeszła wyjątkowo wcześnie tego roku; jakby natura sama śpieszyła, by dzień zaślubin narzeczonym przybliżyć. Ciepły wiatr począł wiać z mocą od zachodu, niemalże w ciągu jednej nocy roztapiając śniegi; kra, która dotąd lodowymi kleszczami spinała rzeki, pękała teraz z hukiem i ku morzu spływała, niesiona nabrzmiałymi od gwałtownych roztopów korytami rzek. Drogi całkiem rozmiękły i nikt rozsądny w podróż się nie wybierał, bo jeśli kto z ubitego szlaku niebacznie zboczył, mógł się w topielisko z łatwością zapaść, znikając, żadnego po sobie śladu nie pozostawiając.
Narzeczeni radzi bardzo byli końcowi zimy, bowiem obojgu śpieszno było do wspólnego życia w Krakowie, gdzie, jak się spodziewali, nic już nie mąciłoby ich szczęścia, ni spokoju.
I Bolkowi także śpieszno było do zakończenia całej sprawy, bo czescy wielmoże coraz odważniej głowy w oporze podnosili i stawali mu we wszystkim okoniem, ku swojej własnej dynastii spoglądając, nowego władcę z własnej krwi na tronie Czech osadzić gotowi. Potrzebny był mu Przemko, by tychże wielmożów ku polskiemu księciu skłonić i choćby tylko tymczasowo, zabezpieczyć południową granicę od tumultu; spokój był księciu potrzebny, by dawno zamarzone dalekosiężne plany na zjednoczone pod jednym berłem państwo zachodniosłowiańskie w życie zacząć wprowadzać było można.
Dlatego też postanowił książę raz na zawsze rozstrzygnąć sprawę z młodym Zarembą, którą to decyzję Bolko odsuwał od siebie, odkąd winnego pochwycono i w wieży zamknięto. Nadal nie był pewien, co z nim począć, choć dziewka zdawała się wierzyć, iż nie udawał szaleństwa i nadal o jego życie prosiła. Mógłby książę skazać go lub uwolnić, według własnego kaprysu, ale wzbraniał się przed tym, z jakiegoś powodu unikając ostatecznej decyzji. W każdym jednak razie należało stawić winowajcę przed sądem równych mu stanem, by nikt krzyczeć potem się nie odważył, iż sprawiedliwości mu odmówiono. Strzygoń nie złagodniał wcale z upływem czasu i gardła złoczyńcy nadal zajadle się domagał. Postanowił więc książę sąd zwołać jeszcze przed Wielkanocą, by, jeśli Wartko przy życiu byłby pozostawiany, odesłać go było można w głąb kraju, gdzie wszystkim z oczu by zniknął i w pokoju dnu swych mógłby doczekać pod opieką i strażą rodziny.
Jednego pochmurnego dnia marcowego, gdy Wartko w maleńkie okienko spoglądał z tęsknotą, straże nowe szaty dla więźnia przyniosły, oznajmiając mu, iż następnego dnia przed sądem ma być postawiony, który o jego winie i karze postanowi.
Odetchnął na to w duchu z ulgą młody Zaremba, bo dusić się począł w małej izbie i obawiał się, iż dłużej szaleństwa udawać nie będzie już w stanie. W ciągu niezliczonych długich samotnych zimowych nocy w zapamiętaniu planował sposoby ucieczki z tego obrzydłego miejsca i miał już w zanadrzu kilka różnych opcji, w zależności od tego, czy sposobne okoliczności nadarzą się czy nie.
Z ulgą przybrał się w nowe szaty, bo tamte, w których go pochwycono, śmierdziały mu więzieniem i porażką wszystkich jego dotychczasowych planów. Posłusznie ruszył za strażnikami, gdy go z celi wywiedli, baczenie dając, gdzie go prowadzą i jakie szanse ucieczki przed nim się rysują. Widać strażnicy nie bardzo obawiali się jakichkolwiek przeszkód ze strony więźnia, bo gwarzyli ze sobą swobodnie i nie pilnowali go, jak powinni. Pojął wnet Wartko, że prowadzą go na zamek, skąd wprawdzie wymknąć byłoby się trudno, ale za to łatwiej skryć się przed pogonią w labiryncie korytarzy i w ciżbie ludzkiej.
Okazja nadarzyła się nieoczekiwanie, jakby los sam po jego stronie się opowiedział; w wąskim przejściu natknęli się na dziewkę służebną, która do kuchni niosła puste statki po czyimś posiłku. Gdy się mijali, potknęła się na schodku i straciła równowagę, a naczynia z łoskotem i brzękiem na ziemię runęły. Jeden ze strażników natychmiast pochylił się, by jej przyjść z pomocą i wtedy Wartko poznał, iż lepsza okazja już mu się nie nadarzy. Drugiemu, nie spodziewającemu się zdrady strażnikowi wyrwał zza pasa nóż i nim ktokolwiek zauważyć zdążył, wbił mu go z mocą w pierś. Pochwyciwszy miecz rannego, pchnął ciało w stronę pochylonych postaci, a sam ruszył pędem przed siebie. Wiedział dobrze, że larum wkrótce podniosą i wymknąć się będzie trudno, więc wybiegł na mury i nawet nie spojrzawszy w dół, rzucił się bez namysłu w wezbrane nurty rzeki. Liczył, iż na podgrodziu konia jakoś zdobędzie i nim bramy zamkną, on już poza murami się znajdzie. Słyszał wyraźnie krzyki, ale całą swą uwagę przed siebie musiał skierować, by go fala z nagła nie zalała lub by prąd go pod wodę nie wciągnął.
CZYTASZ
Ślepe Szczęście
Narrativa StoricaCzasami wszystko zdaje się sprzysięgać przeciwko nam. Czasami życie niczego nie warte się zdaje. Ale też czasami los na drodze stawia nam tę jedną osobę, która jest zdolna wszystko odwrócić i wszelkie nieszczęścia zmazać, niosąc w darze niewyobraża...