Rozdział 8

50 8 5
                                    

Od tamtej chwili Przemko miejsca sobie znaleźć nie mógł; miotał się po gródku bezsilny, niczym dziki zwierz w klatce podstępem zamknięty i na pośmiewisko wystawiony. Upłynęły jeno trzy dni, odkąd z nią po raz ostatni rozmawiał, ale jemu zdawało się, że ziemia sama spod stóp mu ustępuje, a on wali się w ogromną przepaść, z której nigdy już się wydostać nie zdoła. Przebiegał korytarze z dzikim grymasem na twarzy, wprawiając w przerażenie każdego, kogo mimochodem napotkał.

Odkąd spotkań im wzbroniono, książę o swój wygląd przestał dbać całkowicie; jego długie włosy były splątane w nieładzie, odkąd je w boleści targał; niegolony od kilku dni zarost nadawał jego twarzy dzikiego wyglądu; a i szaty nosił wciąż te same. Ale zgoła nie dbał o to wcale. Jeno dla niej warto było...

Aż wreszcie...

- Książę, - usłyszał nagle jej cichy głos, w którym smutek i żałość brzmiały pobok siebie.

Zatrzymał się w miejscu, niczym rażony piorunem. – Sonka... - wyjęczał z bólem, ale i z szaloną radością zarazem. Nim zdołała umknąć, opasał ją ramionami i do piersi przycisnął, niczym skarb najcenniejszy. Serce waliło mu z mocą, niczym młot kowalski. – Sonka... - powtórzył. Wtem przez myśl przeleciało mu, że jak prostak niechlujny się prezentuje. I wraz zawstydził się przed nią swego wyglądu, ale nie wypuściłby jej za nic w świecie.

A ona od jednego spojrzenia postrzegła jego nieświeże szaty, potargane włosy i niegolony kilkudniowy zarost; postrzegła boleść jawnie się w jego twarzy rysującą, zgadując jej przyczynę. I żal niewymowny za serce ją chwycił, niby kleszczami, że aż tchu jej zabrakło. Jakże chciałaby mu usłużyć i wygładzić włosy, by jak zwykle na ramiona mu opadały w łagodnych falach; by zmazać z twarzy ten bolesny grymas i skrzywienie ust; by znów z nim jak wprzódy gwarzyć bez troski czy obawy w sercu...

- Panie, przyszłam się z wami pożegnać, - wyszeptała prawie, ze smutkiem, jakby do mówienia się zmuszała.

Drgnął na to potężnie, niby mieczem rażony, ale z objęć jej nie wypuścił i tulił ją do piersi, jakby miał już nigdy nie puścić. – Nie pojedziesz! - oznajmił władczo.

- Muszę, - westchnęła ciężko i głowę opuściła.  – Księżna wyjeżdża. Wracamy do Gniezdna.

- Nie ma mowy! Nie puszczę cię! Choćby mi za to życiem zapłacić przyszło! – wykrzyknął dziko w zapamiętaniu, co ją musiało mocno przestraszyć.

- Co prawicie, książę? – próbowała się uwolnić z jego objęcia. Ale bezskutecznie; zbyt kurczowo się jej trzymał.

- Rzeknij mi choć raz: Przemko. Niech wiem, jak to brzmi z twoich ust wypowiedziane - prosił rzewnym tonem, głęboko wdychając jej zapach; woń trawy i polnych kwiatów; woń wiatru i swobody.

- Nie lza, panie.

- Sonka, - jęknął rozdzierająco. A potem jakby zesłabł i z sił całkiem opadł. Ręce opuścił bezwładnie wzdłuż tułowia, głowa opadła mu ciężko na piersi, a z pustych oczodołów popłynęły łzy.

- Co wam to, panie? – Wesprzeć go chciała, ale na to zbyt była słaba i nie zdołała go podtrzymać, gdy bezsilnie osunął się na podłogę. – Jezu, co wam to? – pytała przerażona. – Pomoc wnet przywołam... - Zerwać się chciała, ale on za ręce ją chwycił i w miejscu zatrzymał.

- Nie rozumiesz? – jęknął znowu, głosem łamiącym się z bólu. – Nie pojmujesz, co mi jest?... Żyć już bez ciebie nie potrafię... Żyć...

Pociągnął ją ku sobie tak gwałtownie, że aż na jego piersi obiema rękami oprzeć się musiała. Równie gwałtownie ustami odnalazł jej wargi i wpił się w nie nieprzytomnie, niby człek z pragnienia konający, gdy mu jednak wodę wreszcie podadzą. Nie broniła się. Zdawała się być zaskoczona. A on całował, jakby przestać nie potrafił, czy nie chciał.

Wreszcie przecie się ocknęła i odsunęła od niego, na ile tylko jego objęcie pozwalało. Lice rumieńcem jej spłonęło, serce biło jak szalone, a w oczach jej się ćmiło od tej bliskości.

- Sonka... - szepnął znowu; tkliwie, tak, że aż dreszcz ją przeszedł. – Rzeknij mi szczerze. Słali już po ciebie dziewosłęby?

- Jeszcze nie, - odszepnęła, jakby złego licha nie chcąc kusić. – Ale gadają o tym. Wiem to dobrze.

- Mówili z tobą?

- Stryj pytał, czy bym już chciała za mąż... - zacięła się z nagła.

- I coś odrzekła?

- Że wolej mi do klasztoru! – Na chwilę oczy rozbłysły jej ogniem, ale potem głowę na piersi z bezsilnością zwiesiła, a z oczu znowu łzy jej się posypały.

- A za mnie?... Za mnie poszłabyś? – spytał nagle. Ale głos miał tak zmieniony i niewyraźny, że go ledwo zrozumieć zdołała. Znać gardło miał ściśnięte.

- Przecie ojciec nie zwolą, - potrząsnęła głową. - I książę nie zwoli.

- Sonka, nie możesz wyjechać, - niemal błagał.

- Nie mogę ostać, - pokręciła wolno głową. – Ruszamy jutro. Jenom odjechać bez słowa dla was, panie, nie mogła. – Wydarła się przemocą z jego ramion i wstała z kolan. – Ostawajcie z Jezu Krystem, panie. I nie przepomnijcie mnie... jako i ja was nie zapomnę... - pochwyciła jego dłoń, do ust ją przycisnęła i uciekła.

Przemko ostał znowu sam. – Nigdy nie zapomnę... Nigdy... - szeptał zbielałymi wargi.

*

Odtąd dni płynęły mu jednostajnie, bez nijakiej nadziei na lepsze.

Po wyjeździe księcia i jego małżonki z dworem, gród na nowo opustoszał. I jeszcze bardziej niźli przedtem wydawał się ponury, bowiem wszyscy jeszcze świeżo w pamięci mieli ruch i zamieszanie wywołane przez niezwyczajną gromadę ludzi nowych i nieznajomych. W istocie, snuło się po grodzie zaledwie kilkunastu ludzi; grododzierżca Spytek, książę Przemko i jego pacholik, trochę służby i drużyna wojów, których Bolesław dla ochrony okolicy pozostawił, ale oni rozlokowani byli na kwaterach wokół palisady.

Przemko błąkał się bez celu po korytarzach niby ponure widmo. Kto go potkał, czym prędzej żegnał się świętym znakiem krzyża i z drogi mu cichcem schodził. A to i tym bardziej, że odkąd wszyscy goście wyjechali książę gniewem o byle co wybuchał i nijak mu nie można było dogodzić. A to jadło podłe było, a to szaty mu podano niewłaściwe, a to pacholik pod nogami mu się plątał. Niejeden kopniaka albo i kułaka siarczystego zarobił, gdy książę w gniew popadał, tak, że wnet wszyscy go unikali na ile to było możliwe, posługę wokół niego wypełniając cichcem, na palcach niemal.

Zaczął też książę tęgo pić, jakby w gorzałce utopić coś pragnął. Ale popadał wtedy w jeszcze bardziej ponury nastrój i płakał rzewnymi łzami i za kimś wołał, albo gadał sam ze sobą. Kręcono głowami z ubolewaniem, mniemając, iże całkowicie rozum już postradał i Spytko tylko raporty słał do stolicy, zapytując za każdym razem co ma z księciem uczynić. Ale odpowiedzi nigdy się nie doczekał.

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz