Rozdział 9

51 8 36
                                    

Jesień już się zaczęła i pogoda znacznie się pogorszyła. Po ulewnych deszczach spodziewano się, że wkrótce mróz srogi chwyci, a śniegi drogi zablokują tak, że wieści znikąd nijakich nie będzie przez długi czas, może nawet aż do wiosny.

Owo, jednego z takich ponurych popołudni, gdy już do wieczerzy straże się gotowały, na moście załomotały kopyta. Jeździec zatrzymał się przed na głucho zawartą bramą i zakrzyknął: - Otwieraj! – głos mu się przy tym załamał i w cienki falset się przerodził.

Zdziwiona stróża przyglądała mu się ciekawie zza palisady. Otrok to musiał być, bo go ledwo zza końskiego karku widać było.

- Ktoś ty? – odkrzyknął jeden ze strażników.

- Książęcy goniec! – padło w odpowiedzi. I chłopak, i koń wyraźnie zgonieni byli mocno i błotem ochlapani. – Ważne wieści! – dorzucił smardzik, by ich ponaglić.

- Naisto, musi być co nagłego, - mruknął strażnik, schodząc do bramy, – konia na śmierć zgonił. – Otworzył wrota i wpuścił gońca na podwórzec, gdzie otoczyło go od razu kilku zbrojnych wojów.

- Do grododzierżcy mnie wiedź! – chłopak pokrzykiwał, znać powagi i znaczenia sobie dodać próbując, ale widać było od razu, że to dzieciuch jeszcze, któremu zarost się jeszcze nie sypnął, przeto uznali, że nic złego od niego nie grozi.

Zawiedli go do Spytka, grododzierżcy, który takoż do wieczerzy już zasiadał i z niechęcią patrzył na to, iż mu przeszkodzono. Chłopak niemalże wlókł nogi, jakby do cna sił zbył w drodze. Stanąwszy przed Spytkiem, pokłonił się niezgrabnie i tak rzekł: - Do księcia Przemka mam posłanie.

- Jako cię to zwą? – Spytek spozierał nań podejrzliwie; dziwnym mu się zdało, by ktoś do ślepca miał posłanie, jego w tym pomijając.

- Stanko, panie.

- Nie znam cię. - Spytek brodę potarł w zamyśleniu. - Dawnoś w służbie?

- Niedawno. Ale do księcia teraz muszę! – smardzik powtórzył z uporem.

- Książę nie jest w nastroju na gości. Mnie rzeknij posłanie.

- Wybaczcie, panie, ale nie lza, bo to jeno dla jego uszu wieści. Poślijcie pachołka i rzeknijcie, żem od Strzygoniów, - nalegał Stanko, głosem łamiącym się ze zmęczenia.

Spytek mierzył go badawczym wzrokiem i namyślał się długo. – Obaczym, - odrzekł wreszcie. – Ostań tutaj. Ja sam pójdę do księcia.

Chłopak westchnął głęboko, niby z ulgą i ciężko opadł na ławę podle drzwi stojącą.

Wychodząc z izby, Spytek przywołał straże, które doń przywiodły posłańca. – Miejcie nań baczenie, - polecił. – Licho wie, kto zacz. Może się okazać, że to iście coś ważnego. Ale może też być, że to łeż fałszywa. Pilnujcie, by izby nie opuścił ani by nikto z nim nie gadał.

- Baczym! – obaj wyprężyli się służbiście i podle drzwi stanęli w gotowości.

W drodze Spytek dumał i dumał, ale za nic nie mógł dojść, czego to Strzygonie chcieć mogą od Przemka...

Księcia nalazł w jego komnacie. Ślepiec w ciemnościach siedział podle ściany, nieruchomy, niczym z kamienia wykuty. Spytek odchrząknął, by dać znać o swej obecności, ale książę w żaden sposób nie zareagował.

- Panie, jakowyś człowiek do was z posłaniem, - odezwał się w końcu grododzierżca, zniecierpliwiony, bo to przecie od wieczerzy go oderwano. – Konia niemal na śmierć zgonił. Prawi, że goniec do was. Zwie się Stanko.

Przemko i na to w ogóle nie zareagował. Siedział zgarbiony, z opuszczonymi ramionami i głową ciężko na piersi zwieszoną, jakby nawet niczego nie posłyszał.

Spytek czekał cierpliwie przez czas jakiś jeszcze, ale wreszcie pojął, że książę nie odpowie. – Cóż z nim zrobić? – ponaglił, bo jakoś niepewnie czuł się w obecności ślepca, a i do wieczerzy spieszno mu było.

- Niechże ci posłanie powie! – żachnął się wreszcie Przemko, iż mu głowę zawracają na darmo. – Mnie nic po tem!

- Prawi on, że to tylko dla waszych uszu, panie. Że od Strzygoniów posłanie...

Słysząc to, książę drgnął całym ciałem, jakby mu kto oszczep w bok wraził. Zerwał się nagle z ławy i w kilku krokach do Spytka przyskoczył. Krew mu na twarz biła i nozdrza drgały, jak u wilka, któren zdobycz wywęszył. – Od Strzygoniów?! – krzyknął strasznym głosem, w którym i obawa, i radość brzmiały zarazem. – Dawaj go wraz!

Spytek posłał jednego z pachołków, by gońca do książęcej komnaty co rychlej przywiódł.

Tymczasem książę niecierpliwie wypytywał grododzierżcę. – Kto on? Ten goniec?

- Prawi, że zwie się Stanko. Nigdym go jeszcze nie widział. Prawi, że niedawno w służbie. Nieźrzaly to jeszcze otrok być musi, bo próbuje pokrzykiwać gromko, ale mu się jeszcze głos łamie, że popiskuje kiej białka, - Spytek uśmiechnął się pod wąsem z lekceważeniem. – A i gębę ma jeszcze gładką. Dziwno mi, że go z ważnym poselstwem wysłano... - urwał, bowiem drzwi komnaty otwarły się i wprowadzono gońca.

- Mów! – rzucił władczo, a niecierpliwie książę.

- Jeno dla was posłanie. Nie dla wszystkich uszu! – burknął smardzik hardo.

W Przemka jakbyś znowu ostrzem ugodził; pobladł gwałtownie, a serce bić mu poczęło, niby młot ciężki. Głos przecie poznał. – Wszyscy mi stąd precz! – krzyknął z mocą, jak za dawnych dni panowania, kiedy postrach budził wśród służby. A gdy wreszcie drzwi się za wychodzącymi zawarły, wyszeptał zbielałymi wargi. – Sonka...

Rozłożył szeroko ramiona, a ona przypadła doń i do szerokiej piersi z ufnością przylgnęła. Czuł to, że słaba była... Spytek prawił, że konno przyleciała... Koń zgoniony... Coś się przecie stać musiało...

Poprowadził ją ku ławie, podle siebie posadził i rzekł rozkazującym tonem. – A teraz gadaj! Samaś tu przyskakała?

- Sama, - potwierdziła szeptem.

- Czyś szaleju się najadła?! – ręce na jej dłoniach zacisnął w udręce. – Sama? Białka?!

- Przeciem się przyodziała jako goniec! – odważyła się zaprotestować. – Nawet Spytek mnie nie rozeznał. Nikto na książęcego gońca by nie nastawał.

- Chryste! – jęknął. – Sonka... - jej imię wymówił z uśmiechem i objął ją znowu, z ulgą, że już jej teraz nic nie grozi. – Jużem cię spotkać nigdy się nie spodziewał, - wyznał z bólem. – Ale czemuś tu przygnała? – zaniepokoił się znowu. – Stało się co?

- Ojciec gwałtem mnie za Wartka wydać chciał! – zakrzyknęła cicho, ale z gniewem w głosie. – A kiedym rzekła, że nie chcę, że wolej mi do zakonu, mniszką zostać... - urwała, bo gardło gniewem jej się ścisnęło, – prawił, że dziewki fochów słuchać nie będzie, - podjęła po chwili. – Tom i uciekła! – ramionami wzruszyła, co wyczuł tylko, blisko niej siedząc.

- Przeć gonić będą! – jęknął znowu w strachu o nią. – Wraz tu znajdą!

- Pomyślałam o tym! – odparła, a w głosie pobrzmiewała przekora. – Z Gniezna wyjechałam z Jarkiem. Dwa gońce ruszyli w drogę, - zaśmiała się, dumna ze swej przemyślności. – Potem się rozdzieliliśmy. Nim na ślad trafią i tutaj za mną przygonią, wiele czasu minie.

- Ale przecie wreszcie trafią, - Przemko usiłował zachować rozsądek, choć serce mu z radości rozpierało.

- Wy, panie, mnie ochronicie, - powiedziała z taką ufnością, że pierś mu się ścisnęła, tak wielu silnych uczuć doznawać jednocześnie niezwyczajna.

- Zdrożonaś na pewno, - uśmiechnął się czule, po włosach ją gładząc. – Musisz odpocząć. Potem będziem radzić. Połóż się. Ja będę przy tobie czuwał.

Bez trwogi żadnej, z ufnością legła na jego łożu, okryć skórami mu się pozwoliła i wnet w sen twardy zapadła; szczęśliwa, że wreszcie jest obok niego i nic jej nie grozi...

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz