Rozdział 33

28 6 1
                                    

Prosto z wozu przeniesiono Sonkę na niewieście pokoje w siedzibie Strzygoniów, gdzie opiekę nad nią przejęła oficjalnie matka. Ale wydawszy jeno rozkazy, by służba baczyła pilnie, czy czego jej nie potrzeba, oschła z natury kobieta pozostawiła córkę samą, wymawiając się pilnymi obowiązkami wobec męża i reszty rodziny.

Nie zdziwiło to dziewczyny ani trochę, bo nigdy, odkąd sama chodzić się nauczyła, nie zaznała matczynej troski czy opieki. Nawet w chorobie, gdy ta się dziewczynie przydarzyła od czasu do czasu, opiekę nad nią sprawowała zawsze stara piastunka, Zbisława, która znała się na leczniczych ziołach i więcej uczucia w piersi miała dla dziecka niźli jej rodzona matka.

I teraz, choć Zbisława postarzała się znacznie i często niedomagała, gdy tak ją w kościach łamało, iż z łoża podnieść się już nie mogła, słysząc o powrocie wychowanki, przeto zebrała się w sobie i na panieńskie pokoje prowadzić się kazała, by na własne oczy przekonać się, że dziewczynie, którą jak własną kochała, jej zabiegów już nie potrzeba.

Gestem odprawiła służki i sam na sam z dziewczyną pozostawszy, ranę jej uważnie zbadała; twarz niemal do samego ramienia jej przysuwając, bo już nieco niedowidziała. Ale sprawne wciąż palce miejsce obadały i stara rozjaśniła się w bezzębnym uśmiechu.

- Dobrze to o cię tam zadbano, kwiatuszku, - wymruczała z czymś w rodzaju uznania. – Rana goi się bez gorączki i pewnie nawet śladu po tym ledwie będzie widać. Niewielu ludzi na tym się tak dobrze rozumie... - urwała, po czym kontynuowała z krzywym uśmiechem. - Dobrze, że tak mało się na tym znasz, - zakpiła, - bo gdybyś w samo serce ugodziła, na nic zioła i zamawianie by się zdały.

- Widzi mi się, że mało się jeszcze na wielu rzeczach znam, - odparła panna chodnym tonem, - bo mi nikt o tym wprzódy nie powiedział. I teraz sama się muszę wszystkiego nauczyć! – W jej głosie brzmiała niezamierzona wymówka. Ale otrząsnęła się z tego dziewczyna, bo to nie Zbisławy wina, że jej matka nigdy uwagi nie poświęcała, dziewczynę samej sobie pozostawiając, jakby obca jej była.

- No, nie gniewaj się, kwiatuszku, - łagodziła Zbisława ze śmiechem. – Pono niezadługo na ślubnym kobiercu z księciem krwi staniesz. I wnet to ty panią w swym własnym domu będziesz.

- Chętnie bym was ze sobą do Krakowa zabrała, - przemówiła smutno Sonka, udobruchana. Choć sama to widziała, że nic z tego być nie może. – Ale pojmuję, że wam teraz już tylko wywczasu w cieple zażywać, a nie po obcych stronach się kulać.

- Przecie swoje ludzie w Krakowie siedzą, odkąd kniaź Bolesław Czechów na cztery wiatry przegnał. – Stara głowa pokręciła. – Nie na taką obczyznę przecie pojedziesz, jak to się książęcej siostrze zdarzyło.

- Ale daleko od domu, - westchnęła Sonka, wcale nie pocieszona. – I od wszystkiego, do czegom od dziecięcia przywykła.

- I jam daleko od swej rodzinnej chaty na Mazowszu skończyła. Ale przywykłam. To i ty przywykniesz, - pocieszała, gładząc dziewczynę po głowie.

- Nigdy nie mówiliście dotąd o swoim pochodzeniu. – Zaciekawiona, Sonka w łożu usiadła.

- Bo nie ma o czym opowiadać. Dawno to było, za czasów, gdy kniaź Bolko o swoje władztwo z obcą przywłoką musiał się pasować. Niemce naszą wieś do szczętu spalili i na rządcę obcego ustanowiono. Kto mógł, w las uchodził, by gwałtu i przemocy uniknąć... - Wzrok jej się zaszklił na to wspomnienie. – Nic nam nie pozostało, więc po wszystkim do Poznania żeśmy się dowlekli i tu osiedli. Ociec szczęśliwie na rzemiośle się znał i tak udało nam się przetrwać... - Urwała, zamyślona.

Sonka niewiele wiedziała o przeszłości kraju; przedtem zdało jej się, że książę od zawsze udzielnie panował nad wszystkimi swymi ziemiami i nikt nie śmiał mu się przeciwstawić. Wraz pojęła, że to państwo, które tak potężne i bogate jej się zawsze wydawało, zbudowane było na krwi i wysiłku wielu ludzi, którzy się do tego walnie przyczynili.

Ale wnet przerwano im to zamyślenie, bo księżna Emnilda przysłała dwórkę z zapytaniem, czy z Sonką mogłaby się widzieć. Dziewczyna przystała z niekłamaną radością i wnet Zbisława usunęła się, by dla pani miejsce zrobić.

Emnilda przy łożu ulubienicy usiadła i, ręce jej pomiędzy swoje pochwyciwszy, o wszystko na raz poczęła ją wypytywać. – Jakże się czujesz?... Czy rany nie trzeba opatrzyć?... Może czegoś ci potrzeba?... Jak to się stało, żeć Wartko pochwycić zdołał?... Jakże to nożem zdołałaś się w jego obecności pchnąć?...

Uśmiechnęła się na to Sonka, do głębi ujęta troską księżnej. – Nic mi nie potrzeba, bo tam zielarka umiejętnie mnie opatrzyła, a tu już Zbisława potwierdziła, że rana dobrze się goi. Dziękuję wam pani za troskę. A Wartko... - Wzięła głęboki oddech i wszystko pani po kolei opowiedziała, aż do czasu, gdy mu nóż zza pasa wyszarpnęła i we własną pierś ugodziła. – Zbisława drwi, żem głupia i nawet nie wiem dobrze, gdzie serce w piersi bije, - zakończyła z przekąsem. – Ale może to i dobrze, żem głupia, bo inaczej do pogrzebu byście się gotowali, nie do wesela.

- Nie myśl już o tym! – Księżna po głowie ją pogładziła macierzyńskim gestem. – Wszak wszystko na dobre się obróciło. Ale to słyszę, że cię tam książę na krok nie odstępował w chorobie.

- To prawda, że bardzo się mną opiekował, - przyznała cicho Sonka, ale księżna poznała po tonie głosu, że coś gryzie jej ulubienicę.

- Czymże znowu trapisz tę śliczną główkę? – Uśmiechnęła się, jak do dziecka.

- Przyszło mi do głowy, że tak niewiele się z nim znamy, - wyznała dziewczyna, głos zniżając, by nikt postronny posłyszeć nie zdołał. – Co, jeśli nie zdołamy się... polubić?

- Lubienie w małżeństwie zgoła nie potrzebne! – Roześmiała się Emnilda. Ale widząc ponurą twarz dziewczyny, wnet spoważniała. – Toć on chciał własną piersią ciebie bronić przed ojcem! A tyś nożem się pchnęła, by za innego nie iści! Nie płytkie to kochanie, gdy się tak objawia. Byle was samych sobie ostawić, to byście się od siebie nie mogli oderwać!

Zapłoniła się na to Sonka, bo to była prawda; śniła o czasach, gdy wreszcie w ramiona męża będzie mogła paść bez obawy o niesławę.

A tymczasem Emnilda mówiła dalej. – Bolko wyznaczył mu godną kwaterę i nakazał, by go jak gościa, z szacunkiem traktowano. Niedługo mówić z nim będziesz mogła i wtedy wszelkie niepokoje przeminą. A potem wyprawim wam wesele i razem do Krakowa pojedziecie.

Uśmiechnęła się na to wreszcie dziewczyna i twarz rozpogodziła jej się od razu. – Jeno cóż mi robić do tego czasu, kiedym tu sama w komnacie, niby więzień zawarta?

- Zdrowiej prędzej, to się z łoża będziesz mogła podnieść! – poradziła ze śmiechem księżna.

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz