Rozdział 7

54 8 16
                                    

A oni, nieświadomi niczego, nadal co dzień się spotykali i gwarzyli ze sobą, niczym druhowie najlepsi. Już nie tylko podczas godzinnego czytania, na które księżna zgodę dała; Sonka zawżdy znaleźć potrafiła chwil kilka, by się z babińca wymknąć i pobiec na puste korytarze, kędy nikt się nie zapuszczał. Prawdę mówiąc, nie było to trudne; odkąd książę Bolesław wraz ze swą drużyną do grodu zjechał, takie było zamieszanie i tylu się wokół ludzi kręciło, że łatwo jej było zniknąć niepostrzeżenie na czas jakiś.

Opowiadała mu wtedy o godach, jakie książę sprawił, o polowaniach, ucztach, o strojach, broni, koniach i... białkach.

- Czemu to zawżdy o innych niewiastach mi prawisz? Jakie to są piękne i strojne, a nigdy o sobie nie wspomnisz? – spytał Przemko któregoś dnia, gdy siedzieli podle siebie na ławie w odosobnionym krużganku. – Przecie do dziś nie wiem nawet, jak wyglądasz.

Zarumieniła się na to niczym róża i rada była, że on tego zobaczyć nie może... Nieoczekiwanie zdała sobie sprawę, że od jakiegoś już czasu myśli o mężu ON, a nie KSIĄŻĘ. Mimowolnie, stał się jej jakiś bliski...

- Czemuś zamilkła? – uśmiechnął się, nawykły już do jej nieśmiałości. – Wżdy wiesz, że jeno słuchać cię mogę.

W jego głosie nie było goryczy, ale na te słowa przepełniła ją znowu litość dla niego; jak wtedy, na podgrodziu, kiedy z błota podnieść mu się pomogła. I łzy nieoczekiwanie do oczu jej napłynęły.

Instynktem wiedziony, dłoń uniósł i twarzy jej dotknął delikatnie; na palcach łzy mu zostały.

- Czemuż płaczesz? – zakrzyknął, wielce poruszony, ku niej się pochylając. – Nie pojmuję! Nie płacz... - ton mu złagodniał i książę wyrzucił ze ściśniętej piersi. – Nie płacz, bo mnie twoje łzy serce ranią, niby rozpalone żelazo!

- Książę... - wychlipała i już naprawdę się rozpłakała.

Wyciągnął przed siebie obie ręce, pochwycił ją i ku sobie przygarnął, do piersi ją tuląc, jako skarb najdroższy. Niezdarnie gładził ją po głowie i szeptał do ucha kojącym tonem. – Nie płacz... Sonka... Uśmiechnij-że się... Nie lza... Oczy ci spuchną... - Ale sam nie wiedział, co począć; nigdy jeszcze coś takiego w piersi go nie uwierało, serce ściskając niby żelazną obręczą.

Ale wtem dziewczyna zesztywniała w jego ramionach. A potem wydarła się z jego objęcia i, nadal szlochając, uciekła.

- Sonka... Zostań!... – wykrzykiwał za nią. Ale nie usłuchała; jak i tamtego dnia, kiedy się po raz pierwszy spotkali.

Łzy na powrót wypełniły jej oczy i biegła przed siebie, nie wiedząc nawet dokąd. Zatrzymała się nagle i poznała, gdzie jest; stała przed wejściem do kaplicy.

Opadła na klęcznik i łokcie wsparła na pulpicie, w dłoniach kryjąc zapłonione lica. Serce trzepotało jej się w piersi niby dziki ptak w sieci schwytany, a w oczach jej się ćmiło, gdy wspomniała objęcia jego silnych ramion i poczucie bezpieczeństwa, jakie na nią spłynęło, gdy wsparła się na jego piersi. Ale potem na nowo łzami się zalała, wyrzucając sobie własną lekkomyślność. Jakże mogła się aż tak zapomnieć?! Bo przecie równi sobie nie byli i nic z tego nigdy nie mogłoby być. Jakże mogła pozwolić, by to uczucie wzajemnej bliskości między nimi wzrosło bez myśli o konsekwencjach?! Jego łatwo było jej pojąć, bo wiedziała, iż czuł się bardzo samotny, ale ona?

Ale tę chwilę rozsądku przyćmiło znowu wspomnienie jego dłoni na jej policzku i jego ciepły głos, gdy starał się ją ukoić...

Zatopiona w rozmyślaniach, Sonka całkowicie straciła poczucie mijającego czasu. Do rzeczywistości przywrócił ją dopiero szept Ludmiły, jednej z dwórek. – Sonka, co tobie? – Jej szare oczy przyglądały się klęczącej ze zdziwieniem. – Księżna kazała cię szukać, kiedy długo nie wracałaś... Stało się co?

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz