Rozdział 15

44 8 22
                                    

- Mściwój Strzygoń chciałby... się z wami, panie rozmówić przed wyjazdem i... pyta, czy teraz pora byłaby odpowiednia? - Mściwojowy brat, Sobiebór, czuł się bardzo nieswojo, będąc sam na sam z księciem Przemkiem. Choć ślepiec, zdawał się on jakimś cudem przeszywać woja na wskroś, jakoby w serce samo zajrzeć mu był zdolen. Dlatego też Sobiebór, niemal bez udziału świadomości, złagodził i ton, i treść posłania, z jakim został tu przysłany przez brata.

Przemko poszedł był za radą Bolesława; wiedząc, że ze Strzygoniem będzie musiał się rozmówić, wziął kąpiel i bogate szaty przywdział, a służbie polecił, by mu brodę przystrzyżono i włosy porządnie wyczesano; nie chciał przecie na dzikusa wyglądać, jeno na możnego władykę.

Siedział teraz w swym wysokim krześle, które w kształcie do tronu podobne było i w milczeniu twarz ku Sobieborowi zwrócił; dobrze wiedział, że to go musiało z równowagi wytrącić.

Milczał tak długo, iż Sobiebór odchrząknął, by mu o sobie przypomnieć, a gdy i to nie odniosło zamierzonego skutku, powtórzył. – Co każecie Staroście odrzec? – A gdy nadal odpowiedzi nie uzyskał, dodał z naciskiem. – Książę!

- Słyszałem was pierwszym razem, - odburknął Przemko gniewnie. – Nie uszy, jeno oczy mi wydarto! – Zamilkł na chwilę i odetchnął głęboko, po czym kontynuował. – Nie jestem pewien, czy z życiem ujść zdołam po tym spotkaniu!

- Wybaczcie, panie. Nie chcielim wam wtedy uchybić. O dziewkę jeno nam szło, - odparł Sobiebór, nieswój, bo iście mu wtedy grozili.

- Na dziewkę kupą chcieliście, - szydził Przemko, tak samo, jak szydził wcześniej Bolko. – A i mnie, o ile pamięć nie myli, śmiercią takoż groziliście. Któż mi teraz zaręczy, że zdrady nadal w sercach nie taicie i nic nie knujecie?!

- Panie, nie moja to rzecz w plany Starosty rodowego i ojca zachodzić, - Sobiebór z nogi na nogę przestąpił; książę nawet go siadać nie prosił. – Ale to wiedzcie, że brat mój z księciem Bolesławem się ugodził i teraz z wami także chciałby się rozmówić. Jutro ze świtaniem do Gniezna wracamy, - dorzucił, - więc wiele czasu nie ma.

Skurcz silny przebiegł po twarzy Przemka, ale się ten szybko opanował. – Rzeknij swemu Staroście, że teraz mogę go przyjąć, - rzekł tonem władcy, który poddanemu łaskę wyświadcza.

Sobiebór skłonił się, zapominając, iż tamten i tak tego widzieć nie może, i wyszedł, z ulgą drzwi za sobą zamykając. Choć ślepiec i z tronu strącony, nie utracił Przemko nic ze swojej dawnej powagi.

A książę zamyślił się nad tym, czy aby nie przesadził w okazywaniu dumy; nie chciał przecie zaprzepaścić tego, co udało się Bolkowi dlań wyjednać. Znał Mściwojowy upór i wiedział, że łatwo go było zrazić. Postanowił więc powitać go łaskawiej i traktować jak równego sobie i przyszłego krewnego.

A potem przypomniał, co to Sobiebór rzekł, że jutro wracają do Gniezna. Domyślił się, że i Sonkę ze sobą zabiorą, i na długo znowu rozstać się ze sobą będą musieli.

Gdy pacholik zapowiedział przybycie Strzygonia, Przemko prościej usiadł i głowę dumnie uniósł. – Wejdźcie, Wojewodo i usiądźcie. Zaraz wina podać każę. – Milczeli obaj, dokąd się drzwi za służbą nie zamknęły. – Wybaczcie, że wam kielicha nie ofiaruję, bo to ślepcowi trudno, ale sami się obsłużcie, - zaprosił łaskawie.

Strzygoń zawahał się na mgnienie oka, ale odparł chłodno. – Nie na gody tum przyszedł.

- Nie? – udał zdziwienie Przemko. – A jam dumał, że toast za przyszłe szczęście córki chcielibyście wznieść.

Mściwój na to zębami zgrzytnął. – Na to jeszcze pora będzie, jeśli do zaślubin dojdzie.

- Jeśli? – książę dłonie na poręczach z mocą zacisnął, by wybuch gniewu powstrzymać. – Nie cofniecie przecie danego słowa?

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz