- Mściwój Strzygoń chciałby... się z wami, panie rozmówić przed wyjazdem i... pyta, czy teraz pora byłaby odpowiednia? - Mściwojowy brat, Sobiebór, czuł się bardzo nieswojo, będąc sam na sam z księciem Przemkiem. Choć ślepiec, zdawał się on jakimś cudem przeszywać woja na wskroś, jakoby w serce samo zajrzeć mu był zdolen. Dlatego też Sobiebór, niemal bez udziału świadomości, złagodził i ton, i treść posłania, z jakim został tu przysłany przez brata.
Przemko poszedł był za radą Bolesława; wiedząc, że ze Strzygoniem będzie musiał się rozmówić, wziął kąpiel i bogate szaty przywdział, a służbie polecił, by mu brodę przystrzyżono i włosy porządnie wyczesano; nie chciał przecie na dzikusa wyglądać, jeno na możnego władykę.
Siedział teraz w swym wysokim krześle, które w kształcie do tronu podobne było i w milczeniu twarz ku Sobieborowi zwrócił; dobrze wiedział, że to go musiało z równowagi wytrącić.
Milczał tak długo, iż Sobiebór odchrząknął, by mu o sobie przypomnieć, a gdy i to nie odniosło zamierzonego skutku, powtórzył. – Co każecie Staroście odrzec? – A gdy nadal odpowiedzi nie uzyskał, dodał z naciskiem. – Książę!
- Słyszałem was pierwszym razem, - odburknął Przemko gniewnie. – Nie uszy, jeno oczy mi wydarto! – Zamilkł na chwilę i odetchnął głęboko, po czym kontynuował. – Nie jestem pewien, czy z życiem ujść zdołam po tym spotkaniu!
- Wybaczcie, panie. Nie chcielim wam wtedy uchybić. O dziewkę jeno nam szło, - odparł Sobiebór, nieswój, bo iście mu wtedy grozili.
- Na dziewkę kupą chcieliście, - szydził Przemko, tak samo, jak szydził wcześniej Bolko. – A i mnie, o ile pamięć nie myli, śmiercią takoż groziliście. Któż mi teraz zaręczy, że zdrady nadal w sercach nie taicie i nic nie knujecie?!
- Panie, nie moja to rzecz w plany Starosty rodowego i ojca zachodzić, - Sobiebór z nogi na nogę przestąpił; książę nawet go siadać nie prosił. – Ale to wiedzcie, że brat mój z księciem Bolesławem się ugodził i teraz z wami także chciałby się rozmówić. Jutro ze świtaniem do Gniezna wracamy, - dorzucił, - więc wiele czasu nie ma.
Skurcz silny przebiegł po twarzy Przemka, ale się ten szybko opanował. – Rzeknij swemu Staroście, że teraz mogę go przyjąć, - rzekł tonem władcy, który poddanemu łaskę wyświadcza.
Sobiebór skłonił się, zapominając, iż tamten i tak tego widzieć nie może, i wyszedł, z ulgą drzwi za sobą zamykając. Choć ślepiec i z tronu strącony, nie utracił Przemko nic ze swojej dawnej powagi.
A książę zamyślił się nad tym, czy aby nie przesadził w okazywaniu dumy; nie chciał przecie zaprzepaścić tego, co udało się Bolkowi dlań wyjednać. Znał Mściwojowy upór i wiedział, że łatwo go było zrazić. Postanowił więc powitać go łaskawiej i traktować jak równego sobie i przyszłego krewnego.
A potem przypomniał, co to Sobiebór rzekł, że jutro wracają do Gniezna. Domyślił się, że i Sonkę ze sobą zabiorą, i na długo znowu rozstać się ze sobą będą musieli.
Gdy pacholik zapowiedział przybycie Strzygonia, Przemko prościej usiadł i głowę dumnie uniósł. – Wejdźcie, Wojewodo i usiądźcie. Zaraz wina podać każę. – Milczeli obaj, dokąd się drzwi za służbą nie zamknęły. – Wybaczcie, że wam kielicha nie ofiaruję, bo to ślepcowi trudno, ale sami się obsłużcie, - zaprosił łaskawie.
Strzygoń zawahał się na mgnienie oka, ale odparł chłodno. – Nie na gody tum przyszedł.
- Nie? – udał zdziwienie Przemko. – A jam dumał, że toast za przyszłe szczęście córki chcielibyście wznieść.
Mściwój na to zębami zgrzytnął. – Na to jeszcze pora będzie, jeśli do zaślubin dojdzie.
- Jeśli? – książę dłonie na poręczach z mocą zacisnął, by wybuch gniewu powstrzymać. – Nie cofniecie przecie danego słowa?
CZYTASZ
Ślepe Szczęście
Fiksi SejarahCzasami wszystko zdaje się sprzysięgać przeciwko nam. Czasami życie niczego nie warte się zdaje. Ale też czasami los na drodze stawia nam tę jedną osobę, która jest zdolna wszystko odwrócić i wszelkie nieszczęścia zmazać, niosąc w darze niewyobraża...