Rozdział 32

30 6 5
                                    

Po dwóch kolejnych dniach zielarka oznajmiła wreszcie, że jest spokojna, iż rana wreszcie się zamknęła i teraz już prędko się na młodej zagoi, więc niebezpieczeństwo wszelkie minęło. A i Sonka także nalegała już gorąco na wyjazd, więc Strzygoń na rano kazał konie i wozy gotować, by wszystko było gotowe ze świtem.

Te dwa dni strasznie się dziewczynie dłużyły, bo oprócz znachorki, nie miała nawet do kogo ust otworzyć. Ojciec, uspokojony znacznie co do jej stanu, rzadko już zaglądał do chorej, a książę całkowicie ją opuścił. Co innego było siedzieć na tym odludziu i godzinami gwarzyć swobodnie z ukochanym, a co innego leżeć tak samotnie, bez nadziei, że ktoś puste godziny zapełni, czy jakąś rozrywkę zaoferuje.

Gryzła się też bez ustanku myślą, że musiała Przemka jakoś urazić i dlatego teraz on jej unikał. Dlatego, mimo że nawet jeszcze sił dosyć nie miała, by samej chodzić, nalegała usilnie na powrót do Poznania. Tam przynajmniej sama już nie będzie.

Złożono ją na wozie, sianem i futrami dla wygody wymoszczonym i okryto porządnie, by w bezruchu zimna nie zaznała, a potem ojciec dał znak i wyruszyli, mieszkańców osady pozostawiając w pokoju, jak ich znaleźli.

Książę jechał z tyłu, z nikim nie rozmawiając i zdał jej się przygnębiony. Od pierwszego spojrzenia poznała, że nie wyglądał najlepiej; był blady, a sine obwódki rysujące się pod przepaską, którą puste oczodoły przysłaniał, znamionowały, iż ostatnie noce musiał spędzić bezsennie. Usta także miał zacięte, co nadawało jego, tak zwykle pięknej twarzy nieco okrutnego wyrazu. Nie uczynił żadnego ruchu, by ku niej podjechać ani z nią nie chciał mówić, więc postanowiła tym samym mu odpłacić. Zagadywała Skarbimira, który obok jechał i śmiała się z jego dowcipnych odpowiedzi. Słysząc to, Przemko pochmurniał jeszcze bardziej.

Gdy zatrzymali się w pół drogi dla odpoczynku, Skarbimir przysiadł się do księcia i zagadnął go z cicha. – Jak długo myślicie, panie, narzeczonej unikać?

Drgnął na to Przemko, bo nie myślał, by kto inny postrzegł, ale nic nie odpowiedział i pionowa bruzda czoło mu przecięła. Siedział dalej z ponurą miną i tylko machinalnie pogryzał kawałek chleba, który mu ktoś w rękę włożył.

A rycerz pochylił się ku niemu jeszcze bardziej i powtórzył z naciskiem. – Czasu na niesnaski nie marnujcie, bo jedno nam tylko życie na tym padole i nikt nie wie, ile nam go jeszcze zostało. A im dłużej ta niezgoda potrwa, tym ciężej wam będzie do dawnej zażyłości powrócić.

- A cóż mam jej powiedzieć? – odburknął Przemko z niechęcią. – Przecie prawdy rzec nie mogę!

- O zdrowie wpierw spytajcie, a potem to już samo dalej pójdzie... - Zawahał się przez chwilę, ale jednak zdecydował się mówić dalej. – Widziałem, jak na was spoziera; na poły z nadzieją, a na poły z obawą. Nie pozwólcie, by się tak dłużej bez powodu gryzła. – Skarbimir z miejsca swego się podniósł i ruszył, by sprawdzić, czy służba o konie należycie zadbała. Uspokojony, skierował swe kroki na powrót ku obozowisku.

Już z daleka postrzegł, iż Przemko przy wozie stoi, do Sonki zagadując. Uśmiechnął się na to pod wąsem i pozostawił ich samym sobie. Teraz już się przecie ugodzą.

A tymczasem książę dopytywał się o wygody swej narzeczonej. – Jakże się czujesz, miła? Czy oby nie jest ci zimno? Mróz coraz większy się bierze.

- Czuję się całkiem dobrze. Dziękuje wam panie za troskę. A i futrami tak jestem opatulona, że zimna prawie nie czuję.

- A może czego ci potrzeba?

- Jeno kompanii, - wyszeptała prawie, zawstydzona, iż tak doń przywykła, że bez niego samotną się czuje.

Ale on dosłyszał. I zawstydził się, że przez własne rozterki i ponure dumania pozbawił ją jedynego towarzystwa. – Wybacz, - rzekł poważnie, dłoń jej do ust podnosząc. – Moja to wina, żem cię w samotności pozostawił. Ale coś mi na myśli leżało i nie chciałem... - urwał nieporadnie, nie wiedząc, jak dokończyć.

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz