Rozdział 21

35 7 14
                                    

Do wszystkich, którzy tak długo czekali na ciąg dalszy - przepraszam. 

Brak kontaktu z językiem polskim dał mi się we znaki i nie byłam w stanie kontynuować.

Ale już kilkudniowa wizyta w Polsce przywróciła mi natchnienie i historia będzie sie toczyć dalej...


Po kilkutygodniowej odwilży, tak niezwyczajnej na tę porę roku, mróz chwycił na nowo i drogi stały się na powrót przejezdne. Kupcy zaczęli ściągać zewsząd do stolicy, by znów, przy zmianie pogody, w drodze gdzie nie utknąć i by jak najlepszy zrobić interes przed nadchodzącymi Godami Pańskimi.

Kilka dni temu Sonka usłyszała od ojca pomyślne nowiny, że jednak książę Bolesław zdanie przecież zmienił i pchnął już posłańca z nowymi rozkazami, by Przemka nie do Krakowa, jeno tu, do stolicy przywiedziono, gdzie, w obliczu władcy, dworu i całej jej rodziny, jeszcze przed Nowym Rokiem Sonka miała zostać zaślubiona czeskiemu księciu.

Na samą myśl, że tak prędko znowu się zobaczą, serce dziewczyny zabiło mocniej w młodej piersi, choć tak naprawdę w myślach już się pogodziła, że nie spotkają się wcześniej niż na Ostatki. I choć szczęśliwa była z tej odmiany losu, to trochę się też przecie tego obawiała, jako i każdej nowej zmiany.

Wiedząc, że Przemko wnet do Poznania przybędzie, postanowiła wynaleźć dlań jakiś podarunek, który mogłaby mu oferować przy Godach; może nowe ciżmy z miękkiej skóry, albo pas, a może rękawice? Nie wiedziała dobrze co, ale tego była pewna, że gdy zobaczy rzecz godną księcia, będzie wtedy wiedziała. Dlatego jednego poranka, zachęcona słońcem, skinęła na dwie dziewczyny z matczynej służby i kazała im podać sobie grube futro, a potem także ubrać się ciepło, by jej towarzyszyć mogły na podgrodziu.

Co zamożniejsi kupcy wystawiali swe towary w izbach wynajętych od miejscowej ludności, by co znaczniejsi klienci marznąć lub moknąć na deszczu nie musieli, ale i na otwartych straganach, gdzie i pomniejsi kupczykowie swe produkty zachwalali, wiele pięknych i intrygujących rzeczy można było znaleźć.

Sonka spędziła miły poranek, wędrując od jednego straganu do drugiego, dziwując się takiemu bogactwu wszelkiego dobra i wypatrując pilnie czegoś odpowiedniego na dar serdeczny dla narzeczonego. Wokół tylu ludzi się kręciło i taka ciżba wszędy była, iż dziewczyna nie zauważyła wcale, że odkąd na podgrodzie zawędrowała, podąża za nią krok w krok chyłkiem dwóch ludzi. A nawet gdyby i postrzegła, nie postałoby jej przecie w głowie, że coś mogłoby jej od nich grozić; nikt nie ośmieliłby się zaatakować córki możnego wojewody wobec tylu ludzi i straży grodowej, która pilnie baczyła, iżby łotrzykowie sakiewek nie podbierali kupującym.

Sonka zatrzymała się przy jednym ze straganów i pochyliła się nad stołem, by lepiej czemuś się przyjrzeć; jej towarzyszki pozostały nieco z tyłu, z uciechą przyglądając się kuglarzom, i nawet nie postrzegły, że panna tak się od nich sama oddaliła. Nagle dziewczyna poczuła, że ktoś podszedł i tuż za nią stanął; nim odwrócić się zdołała, ktoś na głowę płaszcz jej zarzucił i chwycił w pasie, by ją sobie na ramię zarzucić. Wyrwał jej się okrzyk zaskoczenia i przestrachu, ale materia płaszcza całkiem odgłos przytłumiła. Czuła, że niosą ją gdzieś spiesznie i zimny pot ją oblał ze strachu; próbowała się wyrywać i krzyczeć, aż wreszcie ktoś jednak spostrzegł. Podniósł się wrzask i ludzie poczęli wzywać straży grodowej. Sonka odetchnęła na to z ulgą, bo przecie już ją teraz uratują, ale wtem poczuła, że ją ktoś w górę unosi i przez siodło ją przerzucono niczym wór mąki, i pojęła, że nie pieszo już zbóje uciekają.

Znowu zaczęła się szamotać, na ile grube poły materii pozwalały, ale tylko zarobiła kułaka, który pozbawił ją oddechu i na długi moment odebrał jej zdolność ruchu. A potem już koń puścił się galopem i krzyki daleko w tyle pozostały, a ona musiała kurczowo trzymać się łęgu, by z konia nie spaść i karku nie złamać przy tym szaleńczym pędzie.

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz