Rozdział 27

28 6 3
                                    

Skarbimir zaszedł do książęcej izby w tym samym czasie, gdy służba właśnie jadło wnosiła.

- Do diaska, zawsześ wiedział, kiedy się pojawić, żeby się gdzie za darmo najeść! – Śmiał się książę.

- Mogę powrócić później, jeśli nie dosyć strawy macie, by wiernego sługę nakarmić. – Skarbimir zastygł w progu w pół ruchu, jakby istotnie gotów był sobie pójść i jeno rozkazu czekał, ale usta zadrgały mu w powstrzymywanym uśmiechu.

- A niech ci! Siadaj i jedz. – Zaprosił książę gestem. – Jeszcze na to mnie stać, by ludzi pożywić. Ale i gadaj, skądeś się tu wziął tak znienacka?

- Dziękuję, panie. – Rycerz zasiadł na ławie i począł jeść łapczywie. – Od rana'm jeszcze nic w gębie nie miał, - wymamrotał pomiędzy kęsami.

- No to jedz. I pij. Ale też gadaj! – Książę sam przekąsił co nieco, miodem zapijając, ale nie za dużo, bo jakoś nie czuł się głodny.

- Jak rozkazaliście, księcia'm do stolicy przyprowadził. Zbliżając się do miasta, z dala jeszcze dojrzeliśmy wypadającą z bramy drużynę. Od straży dowiedzieliśmy się, co zaszło. Wozy ze służbą do zamku odesłałem, ale książę za nic nie chciał z nimi pozostać, więc za wami co tchu ruszyliśmy... Ale co tu się stało? – Rycerz spojrzał na księcia z niezrozumieniem. – Jakże to Wartko śmiał na Sonkę rękę podnieść?

- Myślę, że od dawna już planował dziewczynę w tajemnicy pochwycić i potem do ślubu ją przymusić. Ale mój pacholik szyki mu pomieszał, wskazując go jako winowajcę, a i ją pochwycili w biały dzień, więc nie miał wiele czasu, by swe zamiary przeprowadzić. I dziewki oporu znać nie brał w rachubę, a ona widać śmierć wolała od takiego z nim życia... Ale miłować ją musiał prawdziwie, bo mu się chyba rozum od tego pomieszał i nie sposób z nim się dogadać. Stary Strzygoń krwi się domaga i takiego gwałtu Zarembom nie podaruje... Ale i dobrze, żeś Przemka z sobą przywiózł, bo gdyby panna miała nie przeżyć, choć pożegnać się ze sobą będą mogli.

- Oby i księciu boleść po tym rozumu nie odjęła, bo wiem to, jak gorąco on Sonkę miłuje. – Skarbimir usta sobie wierzchem dłoni otarł.

- Co o nim myślisz? – spytał Bolko ciekawie, zawsze rad opinie innych poznać.

- Przez ten tydzień wiele czasu z nim na rozmowie spędziłem i rzec mogę, iż polubić go zdołałem szczerze... Nie znałem go wcześniej, jeno ze słyszenia, to i powiedzieć nie mogę, jaki wtedy był, choć wiem, że opinię miał nie najlepszą. – Zamyślił się na moment. – Ale tu i teraz, jako zwykły mąż, zdaje mi się porządnym człowiekiem. Wymogi polityki ciężkie to brzemię, ale spod niego wyzwolony, książę może poświęcić się temu, co mu najdroższe. – Tu uśmiechnął się rycerz pod wąsem. – A że Sonkę miłuje ponad wszystko inne, jeno o niej myśli i jeno o niej chciałby rozmawiać.

- Myślisz, że wiary dochowa, gdy mu dziewczynę damy i knować przeciw nam nie będzie?

- Tak myślę, - przyświadczył poważnie Skarbimir. – Byle tylko Sonkę dostał, nic więcej mu potrzeba do szczęścia nie będzie.

- Na początku. Ale gdy się nią już znudzi? – Twarz Bolka skrzywiła się w cynicznym uśmiechu. – Znać słyszałeś jako białki przedtem zwykł traktować.

- Słyszałem, - przyświadczył rycerz. – Jeno teraz myślę, że on inaczej na nią patrzy, niźli na pozostałe niewiasty. Nie tylko rozkoszy doczesnych od niej się spodziewa. Z tego, co mi mówił i com sam zmiarkował, on ją jak przyjaciela najdroższego traktuje.

- I myślisz, że to może przetrwać?

- Jeśli nikt nie będzie mącił i do spraw nieswoich się wtrącał.

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz