Rozdział 24

28 6 10
                                    

Odkąd się drzwi za służbą zamknęły, Wartko nawet na moment nie zaprzestał swej wędrówki od ściany do ściany. Ani jednego więcej słowa ze sobą nie zamienili i Sonce zdawać się już zaczęło, iż o niej całkowicie zapomniał. Nie śmiała się nawet poruszyć, by go z tej niezwykłej zadumy nie wyrwać; im dłużej to trwało, tym większe szanse, że coś jeszcze może się wydarzyć, co by ją mogło z opresji wybawić.

Ale próżne były jej nadzieje; Wartko nie przepomniał. Naraz zatrzymał się przed nią w pół kroku i jakoś dziwnie na nią spojrzał; jakby z żalem.

- Nie tak sobie nasze wesele wyobrażałem, - ozwał się cicho i jakoś tęsknie. – Ale inaczej być nie może, – westchnął. Podszedł jeszcze bliżej i przed nią przyklęknął, by w oczy móc jej zajrzeć. – Ja wiem, że ty mnie teraz nienawidzisz... Boisz się mnie, ale zgoła niepotrzebnie. Wnet żoną moją zostaniesz i wkrótce nauczysz się mnie kochać... Dobrze ci ze mną będzie... - Naraz zerwał się z kolan i od nowa izbę zaczął przemierzać wielkimi krokami. – To ojca twego wina! Pycha go zaślepiła i zamarzył, by się z księciem krwi spowinowacić! Już mu Zaremba za mały był! Ale gdy żoną moją zostaniesz, pozna Strzygoń, że nasz ród równie stary i równie bogaty! I rad z tego związku będzie...

Sonka milczała, w trwodze w niego się wpatrując, bo zdało jej się, że Wartko rozum postradał; jakże to mógłby się spodziewać, że ona może go pokochać?! Jak mógłby zapomnieć, że od dziecka go nienawidziła i bała się go jak ognia?!

- Nic mi nie powiesz? – Znowu się przed nią zatrzymał i spoglądać na nią począł z jakąś tęsknotą w oczach. Ale ta tęsknota więcej ją przeraziła niż poprzedni gniew i groźby. – Wiem, że się mnie boisz. Ale i to powinnaś wiedzieć, że miłuję cię od tej pierwszej chwili gdym cię potkał. Dziećmi jeszcześmy wszyscy byli, ale jam już wtedy wiedział, że kiedyś żoną moją zostaniesz. I pracowałem wytrwale nad wyniesieniem rodu, nad jego wzbogaceniem i powiększeniem znaczenia; a wszystko to po to, byś dumna być mogła z tego ze mną związku... Powiedz-że co do mnie, miła... - poprosił miękko.

Ale cóż mogłaby mu odrzec? Że go nadal nienawidzi i nawet śmierć wydaje jej się lepsza od tego małżeństwa? Wtedy w szał mógłby popaść, a nie było wiadomo, do czego wtedy byłby zdolny... Nie pojmowała zgoła tej nagłej w nim zmiany; nigdy nie okazał ku niej żadnych tkliwszych uczuć, jeno zimną kalkulację i okrucieństwo. Cóż mogło się kryć za tą przemianą?...

Ale znać jej milczenie go znowu zagniewało, bo nagle oczy rozbłysły mu szaleńczym blaskiem, a usta wykrzywiły się, w dzikim grymasie zęby odsłaniając i do wilka podobnym go czyniąc. – Więc i ty mniemasz, żeś za wielka pani dla takiego, jak ja? – wycedził zimno. – Widzę to teraz jasno, żeś taka sama jak i twój ojciec! Dumna i zaślepiona żądzą władzy i pozycji! – Nagle musiał sobie przypomnieć, jak doń przemawiała, gdy się po raz ostatni spotkali. – Księżną być sobie zamarzyłaś! Mnie i całej mojej rodzinie groziłaś! – Wszelka miękkość i uczucia, z jakimi przed chwilą przemawiał, zniknęły i powrócił dawny Wartko. – Obaczym, jak przemawiać do mnie będziesz, gdy kija posmakujesz! Moja będziesz i w moim ręku władza mężowska, by cię pokarać za grzech pychy! – Miotał się po izbie i piana niemal na usta mu wystąpiła; twarz mu gwałtownie poczerwieniała i pięści w gniewie zaciskał.

Pomyślała wtedy Sonka, że gdy dosyć się go sprowokuje, może Wartko całkowicie nad sobą panować przestanie i sam ją w gniewie nożem przebije, przed grzechem samobójstwa ją chroniąc. Podniosła się więc z zydla i stanęła naprzeciw niego, głowę dumnie w górę unosząc. Zmusiła się, by prosto w oczy mu spojrzeć i na twarz przywołać jeden z najdumniejszych wyrazów, na jaki było ją stać. I choć kolana się pod nią z trwogi uginały, zmusiła się, by usta wykrzywić w wyrazie pogardy, gdy przemówiła doń cicho, ale tonem, który serce mu zmroził. – Jeśliś się spodziewał, że groźbami lub udawanym uczuciem ku sobie mnie zdołasz skłonić, toś nie tylko zbytnio w sobie zadufany, ale i głupi! – Postrzegła, że krew mu całkowicie z twarzy odpłynęła i wiedziała, że wybuch musi wnet nastąpić, więc mówiła dalej, z jeszcze większą pogardą. – Nie dla takiego chłystka córka książęcego Wojewody! Jeśliś myślał, że zadowolić by mnie kiedykolwiek mogło życie u twego boku, że mogłabym być kontenta w tak niskiej pozycji, wiedz, iż to się nigdy nie stanie! Ojciec mój, wraz z całą swoją drużyną wnet tu nadjedzie i wtedy kara sprawiedliwa na cię spadnie. I nie tylko ty do kata pójdziesz, ale na całą rodzinę wstyd i sromota spadnie. Cały twój ród w zapomnienie popadnie, albo i gorzej, jako przykład zdrady po wieki podawany będzie! – Nie wiedziała, co jeszcze w twarz mu rzucić, by wybuch gniewu spowodować. Bo choć Wartko chwiał się na nogach i bardziej do upiora był w tej chwili podobny, niźli do człowieka z krwi i kości, przecie nie drgnął nawet, by ją za te słowa okrutne pokarać; jeno wpatrywał się w nią z mocą swymi gorejącym oczami.

Ale wnet głosy z sieni dały się słyszeć i drzwi się otworzyły. – Panie, - odezwał się jeden z Wartkowych ludzi, - mnich w kaplicy już się gotuje. Ale jakowiś jezdni ku osadzie takoż się zbliżają.

Serce zabiło Sonce mocniej w piersi, bo nowa nadzieja w nią wstąpiła, że to ojciec na pomoc przybywa.

Ale i Wartko ocknął się ze swego otępienia. Podszedł ku niej i pochwycił ją za rękę z taką siłą, iż krzyknęła z bólu i zaskoczenia. Nie bacząc na to wcale, pociągnął ją za sobą, jakoby psa na powrozie prowadził. Zaparła się i iść nie chciała, ale ścisnął ją jeszcze mocniej. Nie dbała już, że ślady jego żelazny uścisk pozostawi; nie dbała o nic więcej, jeno o to, by jak najdłużej opór stawiać i nie dać się do niczego przymusić zanim odsiecz przybędzie.

- Wrota zawrzeć i ktokolwiek zechce się do środka dostać, ubić jak psa! – rzucił Wartko do swoich ludzi, ją nadal wlokąc ku sieni. – Rozumiecie? Nie wpuszczać nikogo!

Rozbiegli się, by rozkazy wypełnić, a Wartko w twarz jej pojrzał. A tyle w tej twarzy było nienawiści, iż dziewczyna zadrżała pod tym spojrzeniem.

Niebaczny na jej rozpaczliwy opór, ciągnął ją za sobą przez podwórzec, w stronę małej kaplicy i na nic zdały się jej protesty; zbyt słaba była, by się jego sile fizycznej przeciwstawić. Ale i ten opór spowalniał go przecie i jej większe szanse na ratunek oferował.

Już prawie przed wejściem do kaplicy byli, gdy zza palisady dał się słyszeć głos Strzygonia. – Z rozkazu księcia Bolesława, który tu własną osobą stoi, natychmiast wrota otworzyć i w nasze ręce wydać zdrajcę Wartka!... Kto przy zdrajcy przeciw prawemu władcy całego kraju się opowie, na równi z nim karę okrutną poniesie! – dorzucił Strzygoń, by sprawę ponaglić.

Zaszemrali ludzie Zaremby; bo to jedna rzecz była pannę pochwycić i w tajemnicy poślubić, wbrew jej rodzinie, a co innego zdrajcą być obwołanym. Pojął Wartko w lot, iż go zdradzą i w ręce księcia wydadzą, by własną skórę zachować; i już o nic więcej nie dbał, jeno by się z Sonką świętym węzłem połączyć, a twierdząc, że związek ich już skonsumowany, przez to pozbawić ją możliwości innego małżeństwa. Wlókł ją więc za sobą do kaplicy, na mnicha w pośpiechu wołając.

I choć ratunek tak już był blisko, pojęła panna, że nie zdążą. Nagle przestała się opierać i siła jego uchwytu ku niemu ją rzuciła tak blisko, że się na jego piersi rękoma musiała oprzeć. Zaskoczyło go to na mgnienie oka, ale ta chwila wystarczyła, by mu dziewczyna nóż zza pasa wyszarpnęła i we własną pierś wymierzyła.

Pojął w lot, co chciała uczynić i szamotać się poczęli. Wiedziała, iż był od niej o wiele silniejszy i im dłużej to potrwa, tym mniejsze jej szanse powodzenia. Ku niemu więc się pochyliła znienacka i z całych sił ugryzła go w rękę, którą ją trzymał. Krzyknął z bólu i złości, ale ją wypuścił.

To była jej jedyna szansa. Myśli ku niebu wznosząc i o przebaczenie grzechu śmiertelnego błagając, Sonka zamierzyła się i nożem w swą pierś ugodziła.

Dzięki za czytanie.
Jakieś uwagi czy komentarze?
Nie zapomnijcie też głosować! :)

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz