Rozdział 34

30 6 9
                                    

Rana goiła się rzeczywiście szybko, a odpoczynek i regularne posiłki przywracały dziewczynie utracone siły. Wkrótce zaczęła Sonka wstawać z łoża i, wpierw z pomocą służebnej, a potem już samodzielnie spacerować po komnacie. I choć początkowo radowała się każdym krokiem, wnet zbrzydło jej oglądanie ścian swej łożnicy i prosić poczęła, by pozwolono jej powrócić do normalnego życia. Brakło jej świeżego powietrza i promieni słońca na twarzy; chciała rozmawiać z ludźmi i nawet plotkujące bezustannie dwórki księżnej nie wydawały jej się już tak uciążliwe. Ciekawa była nowinek z dworu i wieści z szerokiego świata.

Ale przede wszystkim tęskniła za narzeczonym. Świadomość, że jest tak blisko, choć dla niej jakby o pół świata oddalony, była nieznośną katuszą. Chciałaby, jak dawniej, siadywać z nim na ganku i gwarzyć swobodnie o wszystkim, co tylko przyszło jej do głowy.

Matce niewiele zależało na tym, czy córka jest szczęśliwa, czy nie i początkowo zgody odmawiała, ale po wstawiennictwie księżnej, choć niechętnie, wreszcie swe pozwolenie dała, by Sonka powróciła do służby na pańskim dworze.

Dziewczyna, niczym na skrzydłach niesiona, zjawiła się następnego dnia przed Emnildą. – Pani. - Pokłoniła się nisko. – Pozwólcie mi do swej służby powrócić.

- Sonka! – Zaśmiała się księżna, ze swego miejsca powstając i podchodząc blisko do swej ulubienicy. – Wszyscyśmy się tu stęsknili za brzmieniem twego głosu. Chętnie znów piosnek posłuchamy. Jeno pamiętaj, że nie do końca jeszcze siły odzyskałaś i do psoty niech cię nie ciągnie! – dodała, surowo marszcząc brwi, ale Sonka dobrze to widziała, że oczy pani błysnęły figlarnie i usta drgnęły w siłą powstrzymywanym uśmiechu.

- Będę pamiętać. – Młódka dygnęła i głowę pochyliła, niby to w pokorze, ale i ona się uśmiechnęła.

Wnet obstąpiły ją inne dziewczęta i jedna przez drugą wypytywać poczęły o szczegóły jej porwania, ale księżna klasnęła kilka razy, by je uciszyć. – No, wracajcie już do pracy, - rozkazała. – A ty, Sonka, zaśpiewaj dla nas.

Przyniesiono jej luteńkę i dziewczyna brzdąkać zaczęła, a potem nucić cicho wszystkim znaną melodię. Nikt nie zwrócił uwagi, że Emnilda skinęła na swego pazika i coś mu na ucho szepnęła, po czym chłopak ze świetlicy wybiegł, jakby go goniono.

A Sonka śpiewała dalej i słuchacze sami przyznać przed sobą musieli, iż brakło im jej słodkiego głosu, który w dusze zdawał się im zazierać, by uśpione wzruszenia, czy na wpół zapomniane marzenia na wierzch wydobyć.

Wtem otwarły się drzwi i, poprzedzany przez pazika, do świetlicy wszedł wolno książę Przemko. Jak i tamtym pierwszym razem, gdy wtargnął do komnaty księżnej, przystanął tuż za progiem i słuchał, a na twarz wypłynął mu błogi wyraz rozmarzenia.

Śpiew urwał się wraz, gdy go Sonka postrzegła.

- Wybaczcie, pani, - zaczął on gładko, kłaniając się. – To już drugi raz, kiedy spokój wasz bez zaproszenia zakłócam. Ale nie mogłem się oprzeć ni sile, ni słodyczy tego głosu, który niby rusałka ku sobie mnie wabił.

Poczerwieniała Sonka gwałtownie, zawstydzona i na równe nogi się zerwała, ale księżna znakiem powstrzymała ją przed odezwaniem się.

- Książę, zawsze nam miła wasza gościna, - odrzekła Emnilda łaskawie. – Ale dziwić wam się nie mogę, bo piękny to zaiste głos. I choć żal mi, że wkrótce pieśniarkę utracimy, pewna jestem, że komu innemu będzie z równą ochotą śpiewać.

Rumieniec na licach dziewczyny pogłębił się jeszcze, ale nie była w stanie ukryć radosnego uśmiechu, jaki na jego widok twarz jej opromienił. Przyglądała się mu też z niejakim zdumieniem, bo przybrany był bogato, a nigdy go wcześniej takim nie widywała. I nagła nieśmiałość tak nią owładnęła, iż kroku ku niemu uczynić nie mogła, ani słowa przemówić.

Dostrzegła to księżna z pomocą jej pospieszyła. – Zechcecie, panie, spocząć na chwilę, by kolejnej pieśni posłuchać?

- O ile waszego spokoju to nie zakłóci, - skłonił głowę, - za łaskę będę wdzięczny.

- Sonka, wskaż księciu miejsce.

Dziewczyna podeszła ku niemu i drżącą dłonią za rękę go ujęła, by ku ławie poprowadzić. Raz i drugi zerknęła na niego, na nowo postrzegając, jak był rosły i jaka siła od niego biła; siła, która zdawała się i ją pod swą protekcję obejmować.

- Dziękuję. - Dłoń jej uścisnął ukradkiem, a ją na nowo oblał rumieniec.

- Macie może, książę, jaką pieśń ulubioną? – kontynuowała Emnilda, na swym krześle na powrót zasiadając i na powrót ujmując haft, jakim była zajęta.

- Cokolwiek wybierzecie, mnie radość będzie słuchać, - odparł dwornie.

- Śpiewaj-że więc Sonka, co ci w duszy gra, - poleciła księżna.

Panna na swe miejsce powróciła, luteńkę ujęła i przymknąwszy oczy, poczęła śpiewać. I wszystkim wnet się zdało, iż tak czystego i słodkiego głosu nie słyszeli nigdy w życiu. A w Przemku serce wzbierało ze wzruszenia ogromnego, że ta piękna dziewczyna, która śpiewać potrafi niczym anioł, wkrótce żoną jego zostanie i już po kres żywota będzie mógł słuchać jej cudnego głosu.

Pieśń ku końcowi się miała, gdy drzwi znów się otwarły niespodzianie i stanął w nich kniaź Bolesław. Dwórki z miejsc się porwały, by mu okazać szacunek, a on wzrokiem powiódł po zebranych i uśmiechnął się pod wąsem, dostrzegając Przemka, siedzącego pod ścianą z rozmarzonym wyrazem twarzy.

- Głos posłyszałem, mimo przechodząc, i tak mnie on urzekł, iż jego właścicielkę musiałem odnaleźć, - rzekł, do żony podchodząc. – Ale już wiem, skąd się jego niezwykła moc bierze. – Na Sonkę okiem rzucił. – I księciu wcale się nie dziwę, iż pod jego urokiem się znalazł. Ale wybaczcie, pani, żem wam przeszkodził.

- Zostańcie, panie, choć na chwil kilka, - poprosiła Emnilda. – Pieśni posłuchajcie.

- Chciałbym, jeno mnie pilne obowiązki wzywają. Ale liczę, że książę przy wieczerzy swe wrażenia mi opowie. – Skłonił się żonie i wyszedł spiesznie, do swych spraw powracając.

- No, wracajcie do pracy, - nakazała księżna dwórkom. – A ty, Sonka, księcia rozmową zabawiaj.

Podeszła doń nieśmiało i, choć tego widzieć nie mógł, dygnęła głęboko, po czym przycupnęła na brzeżku ławy.

Twarz ku niej zwrócił z uśmiechem. – Pięknie śpiewałaś. Jak anioł, - dodał, głos zniżając.

- Dziękuję, panie. – Twarz jej znowu poczerwieniała i w onieśmieleniu nie ważyła więcej się odezwać.

- Powiedz, proszę, jak się czujesz? – Myśl jej chciał odwrócić i przywołać ich dawniejszą zażyłość, choć pewien był, iż wszystkie panny księżnej ukradkiem im się przyglądają.

- Dobrze. Już znieść dłużej nie mogłam widoku ścian w mojej komnacie i uprosiłam, by mi do służby wrócić pozwolono, - odparła.

- Ale uważać musisz, bo z pewnością sił wszystkich jeszcze nie odzyskałaś, - mówił z troską.

Roześmiała się na to cicho, szczęśliwa, nie wiadomo dlaczego. – Będę uważać - obiecała. - Ale nic mi już nie będzie... A wy, panie? – Zmieniła temat. – Jakże się macie?

- Dbają tu o mnie więcej, niźli dbali, gdym księciem prawym był. – Uśmiechnął się krzywo. – Ale narzekać nie ma na co, bo wreszcie mogę być blisko ciebie. Chciałbym móc z tobą mówić swobodnie, jak przedtem, gdyś do mnie co dzień w tajemnicy przybiegała. – Westchnął tęsknie.

- Tu, w stolicy pustych korytarzy nie uświadczy. – Uśmiechnęła się do wspomnienia ich dawnej beztroski. – Ale myślę, że księżna jest nam przychylna i pozór znajdzie, byśmy się spotykać mogli, choćby tylko w jej obecności.

Skinął na to tylko głową, bo i on się tego spodziewał.

I rację mieli oboje, bo księżna wiele wysiłku włożyła w to, by co dzień mogli ze sobą rozmawiać; czy to, gdy książę pieśni przychodził posłuchać, czy to, gdy mu Sonka na nowo czytać Słowo Pańskie zaczęła. I zżywali się na nowo, co dzień lepiej się poznając.

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz