Rozdział 31

24 6 4
                                    

Wkrótce i inni postrzegli, że chłód jakiś niezwyczajny między nimi powstał, bo książę przy jej łożu przestał przesiadywać, jeno w swojej izbie siedział samotnie, w ponurym milczeniu ku ogniu zwrócony, z nikim gadać nie chcąc.

Trawiła go obawa o to, czy dziewczynę prawdziwie miłuje i czy jej nie ukrzywdzi, skazując po ślubie na nędzne i samotne bytowanie ze ślepcem, a co gorsze, z więźniem po kres żywota. I czy ona go za to w końcu nie znienawidzi, że zabrał ją z książęcego dworu, od przyjaciół i rodziny, nic w zamian nie ofiarowując.

Miotał się więc w bólu i udręce, w gniew z byle powodu wpadając, gdy mu nie od razu usłużono, czy gdy wina mu odmówiono. Wglądał wciąż we własne serce i tam odpowiedzi próbował naleźć. Ale pewności nigdy nie mógł powziąć, czy to, co do niej czuł było prawdziwym miłowaniem, czy tylko żądzą, która, gdy zaspokojona, pozostawi go ku niej obojętnym.

Widział jego udrękę Skarbimir i pojmował, że coś się między nimi popsuło, ale choć starał się to myślą swą przeniknąć, za nic nie mógł pojąć, o cóż mogliby się aż tak poróżnić. Przeto następnego dnia zapukał do drzwi Przemkowej izby i wszedł, na zaproszenie wcale nie czekając.

- Książę, - przemówił lekkim głosem, nic po sobie nie dając poznać. – Wiedźma rzecze, że za dwa dni będziem już mogli ruszyć w drogę. Wnet w Poznaniu staniem.

Nic na to Przemko nie odrzekł, jeno twarz wykrzywił w ponurym grymasie, nadal swych uczuć niepewny i mówić o tym nie zwyczajny.

- Pomyślałem, że zechcecie ze mną toast wznieść za szczęśliwe ozdrowienie narzeczonej. – Skarbimir bystro księcia obserwował, by z jego reakcji coś wymiarkować, ale się przeliczył, bo ten milczał nadal. – Ale skoro wolicie sami tu w ciemności siedzieć...

- A co mi po świetle, kaj go widzieć nie mogę! – odburknął książę gniewnie, w pół słowa mu przerywając. – A może to i lepiej, bo i na mnie nikt oczu wytrzeszczać nie będzie!

Poznał Skarbimir, iż niebłaha to rzecz księcia dręczy, ale miota się on, bo nie wie, z kim o tym pogwarzyć. – Panie, jeśli pozwolicie, przy was trochę posiedzę, bo mnie już tam Strzygoń całkiem zanudzi. Jeno o sobie i o swoim rodzie cięgiem gada! – Pozwolił sobie rycerz, by drwina w głosie mu zadrgała, by zobaczyć, czy to może z ojcem księciu niezgoda, ale Przemko i na to wcale nie zareagował. – A dziewki czeladne już mi się całkiem opatrzyły! – dorzucił ze śmiechem.

Zareagował na to wreszcie książę; drgnął i głowę w górę podrzucił, jakby go coś ukąsiło. I pomyślał Skarbimir, że może dziewkę trzeba by mu podesłać, ale potem przypomniał sobie, jak mocno Przemko Sonkę miłuje i że za inną przecie by nie gonił... Zamyślił się, a potem zydel sobie bliżej podsunął i podle księcia, przy kominie zasiadł.

- Panie, wybaczcie śmiałość, ale pozwólcie rzec, co mi na sercu leży, - zaczął z cicha. – Widzę jawnie, żeście się o coś z Sonką poróżnili... Nie lza czasu na głupstwa marnować, bo nigdy nie wiadomo, ile czasu komu w życiu pisane.

Przemko zwrócił ku niemu twarz, a usta grymas bólu mu wykrzywił. – A co, jeśli ją ze mną jeno niedola czeka?! – wyrzucił ze ściśniętej piersi. – Jeślim niegodny jej uczucia i jej poświecenia?

- Co prawicie, książę?

- Choć od niedawna się znamy, wiedzieć musicie, jaki dawniej bywałem. Wszyscy wiedzą... - westchnął. – Dziewki brałem, kiedy i jakie chciałem, a potem porzucałem je dla innych... Co, jeśli teraz Sonki pragnę, bom jej dotąd nie miał?! – Głos mu się załamał z boleści. – Co, jeśli po ślubie prędko mi obrzydnie i... - Głowa na piersi ciężko mu opadła i więcej już mówić nie mógł.

Zadumał się głęboko Skarbimir, bo się czegoś takiego przecie nie spodziewał; myślał, że to błahe jakieś nieporozumienie jeno było. – I to was dręczy, że jej skrzywdzić nie chcecie? – upewnił się.

Książę jeno głową skinął, by przytwierdzić.

Nie był ze Skarbimira mędrzec i rzadko się sam nad swoim postępowaniem zastanawiał; na to miał księcia Bolesława, by mu błędy wytykał. Sam brał dziewki, jakie mu się udały, by je potem porzucić bez żalu, bo skoro same mu się w ręce pchały, któż zdołałby się oprzeć? To, co był rzekł księciu Bolkowi przed jego odjazdem, było prawdą; nie spotkał jeszcze takiej, by się dla niej chciał dawnego życia wyrzec. Może, gdyby na taką jak Sonka trafił, począłby inaczej myśleć. Ale ona jedna była...

- Panie, skąd w was tak nagle ta myśl powstała? – spytał, rad by druhowi jakoś dopomóc.

- Gwarzyliśmy, jak mało się przecież znamy i... pomyślałem, że może ona nie polubi tego, kim jestem... - wyznał Przemko z bólem. – Że może pożałuje, iż się za mnie iść zgodziła... I znienawidzi...

Roześmiał się na to Skarbimir. – Panie, nie chcę wam uchybić, ale pozwólcie na szczerość. Znam ją od dawna i wiem, że choć młoda jeszcze, Sonka swój rozum głęboki ma. Nigdy nie interesowały ją pozycja czy majątek; zawsze ciągnęło ją do ludzi, którzy mają coś więcej w sobie niż jeno puste głowy i wysokie o sobie mniemanie. Jeśli ku wam serce się jej wyrywa, dostrzec w was musiała coś, czego inni nie widzą.

- W to, że mnie teraz miłuje, nie wątpię wcale, - rzekł Przemko. – Ale czy jej nie unieszczęśliwię?

- Już samo to, że myśl taką powzięliście, świadczy przecie dobitnie, iż ją także głęboko miłujecie! – wykrzyknął Skarbimir. – Czyście kiedykolwiek o innych tak rozmyślali?

- Nie. Ale...

- Czy, gdyby nagle zdanie zmieniła i oświadczyła, że za was iść już nie chce, nie czulibyście udręki? – Skarbimir nie pozwolił mu kontynuować.

- Tak. – Skinął Przemko głową. – Ale przyniewalać jej bym nie pozwolił! Nawet ku sobie... Byle ona była szczęśliwa.

- A czyż życia dla niej nie chcieliście stawić?

- I teraz bym je dla niej z radością oddał! – zapewnił Przemko gorąco. – Ale ona... Czy aby nie pożałuje?

- Musicie się o to zatroszczyć, by nigdy powodów ku temu nie miała. – Skarbimir uśmiechnął się lekko. – By była z wami szczęśliwa.

- A cóż ja mogę jej dać? – mruknął Przemko z żalem.

- Wasze serce, szacunek, przyjaźń, dobre słowo, pieszczotę... - wyliczał rycerz. – To wszystko, czego od niej także byście chcieli. – Sam się sobie Skarbimir dziwił, że tak mądrze gada. Ale pojął, iż to przecie święta prawda, bo sam tego samego by pragnął.

Zadumał się na to książę i Skarbimir więcej mu nie przeszkadzał; mruknął tylko coś na odchodne, by Przemko wiedział, iż sam pozostał i wyszedł z izby.

Wyszedł na podwórzec i głęboko odetchnął świeżym mroźnym powietrzem. Ciążyła mu już bezczynność i rad był, że wkrótce do Poznania, na dwór książęcy, między ludzi powrócą. Potrzasnął głową, by próżne rozmyślania z niej odegnać i uśmiechnął się do przechodzącej opodal dziewki czeladnej. Zapłoniła się ona na to i prędko do kuchni uciekła, ale jeszcze w progu rzuciła mu zalotne spojrzenie.

Nie, jeszcze nie był gotów Skarbimir porzucić swego swobodnego życia...

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz