Rozdział 26

22 6 8
                                    

Książę Bolesław rozejrzał się wokół, z zadowoleniem postrzegając, iż jego ludzie dobrze się ze wszystkim sprawili. Skinął na stojącego nieopodal Stojgniewa, który szybko zaczynał mu za prawą rękę służyć i doń przemówił. - Zmierzchać już się niezadługo zacznie, więc tu na noc zostać musim. Rozkazy wydaj, by wrota zamknięto i by stróża na palisadzie przez noc pilnie baczyła, co się to w osadzie dzieje.

- Takem już myślał, że na noc tu staniecie, panie i jużem straże przydzielił.

- A jeńcy? – pytał dalej książę, rad, że ktoś jeszcze poza nim głowę na karku zatrzymał i myśli o niezbędnych rzeczach.

- W łykach, w chlewiku zamknięci, pod strażą siedzą. Ich towarzyszy, co to Wartka wydać chcieli, umieściłem w jednej z izb czeladnych, gdzie ich także na oku mamy.

- To dobrze. A Wartko?

- Tegośmy samego w izbie zawarli... - zawahał się na chwilę Stojgniew, ale potem podjął znowu. – Nynie Wojewoda doń poszedł.

- Oby go zaś w nagłej złości nie zadźgał, jak wieprzaka! – mruknął Bolko. – Prowadź mnie tam bez zwłoki!

Ruszyli raźno przez podwórzec, bo zimno już się na dworze robiło, a i śnieg gęsty sypać począł; wnet Stojgniew drzwi przed księciem otworzył, sam w przedsionku pozostając. Dwóch tam wielmożów całkiem na jednego skrępowanego wystarczyło.

Wartko stał podle ściany z rękami na plecach skrępowanymi i wpatrywał się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Strzygoń stał nieopodal, dysząc ciężko z wściekłości. Książę od jednego rzutu oka poznał, że Mściwój gniew swój na tamtego wylał, ale żadnego to efektu nie odniosło.

- Cóż myślicie, Wojewodo? – Bolko zagadnął z cicha, Strzygonia chcąc nieco uspokoić.

- Udaje, gadzina, że rozum postradał! – wydyszał rycerz zjadliwie. – Myśli, że tym sposobem kary ujdzie!

Ale książę nie był tego tak pewny. Znał Wartka z dawna i nie spodziewał się, by ten na dłuższą metę szaleństwo udawać był zdolen; na to brak mu było przebiegłości i inteligencji. Spojrzał mu teraz w twarz i postrzegł lekko zamglone oczy i jakiś dziwny wyraz ust, które jakby w uśmiech chciały się ułożyć, ale nie do końca były do tego zdolne.

- Wartko, - przemówił książę surowo, bacząc, jak on zareaguje.

Jego spojrzenie jakby trochę się przejaśniło, gdy głos poznał. – Panie. – Głowę skłonił. – Łaska to dla mnie, żeście na mój ślub zechcieli zawitać... - Nagle jakby zdał sobie sprawę, że ręce ma skrępowane. – Cóż to? – Rozejrzał się wokół. – Ojciec się przeciwia?... Przecie jużeśmy się ugodzili. – Mówił, jakby ostatnie miesiące w ogóle się nie wydarzyły. – Ale moja miła już pewnie w kaplicy czeka... Mus mi do niej spieszyć! – Niecierpliwił się, pęta usiłując zrzucić.

- Z twojej winy Sonka kiej nieżywa w izbie leży! – warknął Strzygoń, na nowo zgniewany. – Módl się, by ducha nie wyzionęła, bo ja cię...

- Wszyscyśmy winni do Boga słać błagania o jej życie i zdrowie! – przerwał mu Bolko.

- Sonka? – Wartko twarz ku księciu zwrócił. – Moje kochanie?... – Wtem oczy mu się na powrót zaszkliły i świadomość wszelka zeń uciekła. Pod nosem jeno mamrotać sobie począł. – Wesele wnet będzie i już nas nic nie rozdzieli... Miła moja...

Książę na Strzygonia skinął i obaj z izby wyszli. – Widzę wasz gniew, Wojewodo, ale dajcie mi słowo, że na niego tu nastawać nie będziecie.

- Jakże to?!

Ślepe SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz