Saren przekroczyła prób dawnej świątyni, uśmiechając się szeroko. Jej plan do tej pory wydawał się iść jak po maśle. A ona nawet nie musiała się znacząco przykładać. Wszystko wydawało się iść naturalnym tempem, z czego była bardzo zadowolona. Musiała jedynie zadbać o to by po drodze nic się nie posypało. A biorąc pod uwagę konkurencję ze strony jej najstarszego brata, który był po prostu dupkiem, było to bardzo możliwe.
— Przespałaś się z nim? — Spytał Iblis nie podnosząc wzroku znał książki, którą właśnie czytał.
— I tak masz to w głębokim poważaniu, a odpowiedź jest raczej jasna bracie. — Zauważyła, kładąc dłonie na biodrach. — Muszę odwiedzić dom. Potrzebuję stamtąd jednej rzeczy. — Wyjaśniła, zmieniając ubrania.
— Tylko uważaj na tego wariata. — Ostrzegł, na co ta uśmiechnęła się cwaniacko. — Nie dbam o ciebie. Obdarzam cię jedynie mniejszą nienawiścią to tyle.
— Niechaj ci będzie Iblis. — Mruknęła od razu udając się w podróż do piekła.
Od razu skierowała swoje kroki do dwu poziomowej biblioteki. Stanęła rozglądając się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu jednego z demonów. Mater była zdecydowanie najwyjątkowszym z nich. Przed śmiercią Lilith stworzyła ją by zajmowała się Saren, kiedy ta umrze. Niestety przez to Mater nie miała innych zdolności. Jedyne co umiała to zajmowanie się dziećmi i dbać o dom. Była przeklęta. Matka demonów po jej stworzeniu powiedziała do niej tylko dwa zdania.
"Jesteś uosobieniem przekleństwa każdej kobiety. Znaczysz tylko tyle, ile jesteś w stanie poświęcić dla potomstwa."
Dzisiaj demonica zajmowała się Lucyferem. Była niczym dobra żona dającą mu wszyscy czego pragnął. Była ślepo posłuszna i gotowa zrobić wszystko na skinienie swego pana. Dlatego, że nic innego nie umiała. Sprowadzono ją do roli służącej, a ona miała tkwić w niej przez wszystkie wieki.
— Znajdź mi świece rytualne. — Poleciła a demon o formie kobiety, skinął głową znikając gdzieś między dziesiątkami regałów, które wypełnione były najróżniejszymi artefaktami zawierających w sobie różnorodną wiedzę.
Ta stała ze skrzyżowanymi ramionami licząc, że jak najszybciej stąd zniknie. Naprawdę nie planowała wracać tutaj tak szybko. Jednak zapomniała, że nie posiada w świecie śmiertelnych artefaktów odpowiednich do rzucenia zaklęcie.
Nagle ktoś ją pchnął. Diablica wpadła na regał i odwróciła się gwałtownie. Wtedy mocna ręka mężczyzna zacisnęła się na jej szyi, odbierając jej dostęp do tlenu. Wstrzyma oddech, pozwalając sobie na przybranie prawdziwej formy. Po obu stronach jej głowy pojawiły się zagięte do góry rogi. Przy ziemi sunął ogon o zakończeniu przypominającym grot strzały. A jej oczy straciły ludzki błękit, który zastąpiła pusta czerń. Jej uszy zmieniły kształt na bardziej szpiczasty a kły uwydatniły się.
— Danjal. — Warknęła ze wstrętem patrząc na starszego brata. Ten uśmiechał się szeroko. Jego ciemne nieco dłuższe włosy opadały na twarz. Spomiędzy kosmyków wystawały dwa rogi. Lewy złamany w połowie. Jego ogon był mocny i zakończony czymś w rodzaju kolca. Natomiast uszy i zęby niczym nie różniły się od tych Saren. A oczy? Oczy wydawały się jeszcze chłodniejsze i odleglejsze.
— Nie miło tak wykorzystywać matkę. — Stwierdził spoglądając na miejsce, w którym wcześniej stał demon.
— Służąca, która dostałam w prezencie od matki a matka to dwie różne istoty. — Zapewniła owijając ogon wokół jego nadgarstka. Pociągła go gwałtownie sprawiając, że ten ją puścił. — Po co przychodzisz?
— To mój dom, jeśli nie zauważyłaś. — Przypominał robiąc krok w tył, przez co nie było między niby praktycznie w ogóle pustej przestrzeni. — Lepsze pytanie brzmi, po co znowu wróciłaś?
— To również mój dom. Poza tym to, co tutaj robię to nie twój interes bracie. — Zapewniła, ostatnie słowo niemal wypluwając. Czuła do Danjala jedynie pogardę. I to tysiąc razy większa niż do reszty rodzeństwa.
— Ja tylko chce Ci pomóc. — Zapewnił i nie trzeba było go znać by czuć ogrom fałszu w tym stwierdzeniu.
— Po co mi pomoc kogoś, kto nawet nie umie opuścić piekła? Kogoś, kim najbardziej pogardza nasz ojciec. A jedynym co umie to wymachiwał biczem? — Dopytała, unosząc jedną brew. Mężczyzna wziął mocny zamach, jednak Saren bez problemu złapała jego rękę. Sama wzięła zamach i uderzyła bruneta w policzek tak, że ten padł na ziemię. — Szczycisz się wielkimi słowami. Chociaż jesteś najsłabszy z nas wszystkich. — Stwierdziła, przekładając nogę przez jego ciało. Ominęła go ruszając do wyjścia, jednak on nigdy nie poddawał się bez walki.
Złapał jej nogę, a ta padła na twardą posadzkę. Danjal nie czekając nawet chwili podniósł się ze zmieni i pociągnął siostrę za ogon. Mocno przycisnął noga jej łydkę, przez co jej kość pękła. Saren zdusiła w sobie krzyk i spojrzała na brata z jeszcze większą nienawiścią.
Szybko podniosła się z ziemi ignorując ból w nodze. Ten nie robił jej większej różnicy. Cierpienie było integralną częścią jej życia. Czuła jedynie ból przeplatany z kompletną pustką.
Wbiła rękę w jego ciało i wyrwała z niego serce. Ściskała w dłoni kompletnie czarny i zimny organ, który na niewiele się zdawał.
— Urocze. — Mruknął Danjal przyglądając się Saren. — Oddasz mi to czy będziemy się o to bić jak ludzkie bachory o pilota? — Dopytał, wskazując na swoje serce.
— Jesteście żałośni. — Oświadczył męski głos, który oboje znali aż zbyt dobrze. — Oddaj bratu serce. — Polecił, a Saren bez wahania mu je oddała. — Co tutaj robisz Saren?
— Przyszłam po świece. Potrzebuję ich do zaklęcia. — Wyjaśniła zgodnie z prawdą. — Poza tym lubię czasem skontrolować miejsce, którego już wkrótce zostanę królowa.
— Skąd pewność, że nią zostaniesz? — Dopytał, unosząc jedną brew. Ręce cały czas trzymał skrzyżowane za plecami, wpatrując się w swoje dzieci.
— Bo się do tego urodziłam. I w pełni mi się to należy. — Odpowiedziała doskonale wiedząc, co jej ojciec chciał usłyszeć.
— Racja. — Przyznał, wywołując uśmiech u Saren i skrzywienie u Danjala.
— Jesteś jedynym dzieckiem, za które nie muszę się wstydzić. — Oświadczył, spoglądając z pogardą na najstarszego syna. — Wracaj do pracy Danjal. Może siostra pozwoli Ci nadal być swoim głównym katem. No, chyba że wolisz zostać służącym. To już twoja sprawa. — Zauważył, opuszczając pomieszczenie.
— Zawsze wiedziałaś, co mu powiedzieć by ciebie lubił najbardziej. — Stwierdził z pogardą, a jednocześnie odrobiną podziwu.
— On nikogo nie lubi. Jedynie najmniej go wkurwiam. — Naprostowała, odbierając świece od Mater. — Danjal. — Dodała, zwracając na siebie jego uwagę. — Przestań walczyć. Nie wygrasz tej wojny, a jedynie sobie zaszkodzisz.
— Od kiedy obchodzi cię los kogokolwiek oprócz twojego? — Dopytał, krzyżując ramiona na piersi.
— Od kiedy mnie irytujesz i jesteś nieprzyjemną przeszkodą na mojej drodze. — Wyjaśniła, wracając do bardziej ludzie formy.
— Skoro mogę być, chociaż nieprzyjemną przeszkodą na twojej drodze, która będzie zatruwać ci życie, to mi wystarczy. — Zapewnił, podchodząc do niej bliżej. — Na nic nie zasłużyłaś. Pojawiłaś się tutaj chwilę temu i twierdzisz, że będziesz królową? Stanie się to najszybciej, kiedy ja zmienię się w popiół.
— W proch. — Rzuciła co spotkało się ze zdziwieniem mężczyzny. — Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz bracie. Jednak miło, że uwzględniłeś moje plany spalenia cię w najgorętszym ogniu piekielnym. Dobrze znać swoją przyszłość, chociaż niektórzy twierdzą, że to przekleństwo.
— Nigdy nie ciesz się zwycięstwo, którego jeszcze nie osiągnęłaś. — Ostrzegł, opuszczając pomieszczenia.
Saren nic już nie mówiąc, ruszyła do wyjścia. Teraz musiała wrócić wśród ludzi i zdobyć ostatnią duszę niezbędną jej, by władać piekłem.
CZYTASZ
Sinners And Mortals
FantasyZstąpiła na ziemię, by posiąść trzy dusze. Dwie już zniszczyła tylko jedna pozostała. Po koronę piekła już sięga. I nagle coś się zmienia, a korona sprzed oczu jej znika.