V

45 7 0
                                    

Saren rozsiadła się na barowym stołku z uwagą, obserwując bawiących się ludzi. W takich miejscach jak ten klub czuła się jak w domu. Wypełnionym zagubionymi duszami ludzkimi, które przebyłyby celebrować grzech, jaka największą przyjemność ich śmiertelnego życia. Uśmiechnęła się pod nosem, wzrokiem wodząc po bandzie pijanych nastolatków i ludzi którzy już dawno nie mogli się nimi nazywać. Jednak nigdy nie wyrośli z tego zachowania. Mictlan obserwowała siostrę nie rozumiejąc, na co czeka. Czas uciekał a ona obserwowała ludzi w taki sposób, jakby właśnie oglądała niezwykle wciągający serial.

— Wytłumaczysz mi, na co czekamy? — Spytała próbując przebić się przez głośną muzykę grająca w lokalu.

— Na gościa honorowego.

Tylko tyle zdradziła diablicy śmierci. Głównym tego powodem był fakt, że doskonale znała siostrę. Wiedziała, że szybko zrozumie jej plan. Wystarczyłoby jej gość honorowy przekroczył próg klubu.

W końcu dostrzegła ją w tłumie. Dziewczynę o blond włosach i zadartym nosie, która zdała się czuć zagubiona w tym miejscu. Traumatyczne wspomnienia tej jednej nocy wróciły, a ona zapragnęła uciec. Jedak z jakiegoś powodu tego nie zrobiła. W zamian za to ruszyła w głąb klubu, mierząc się z własnymi demonami.

— On umrze. — Wydusiła starsza diablica, spoglądając na siostrę. — Co ty kombinujesz Saren?

Odpowiedział jej jedynie krótki śmiech. Czarnowłosa zamachała do blondynki, która niepewnym krokiem do nich podeszła. Saren przytuliła dziewczynę, co najmniej tak jakby znały się przez pół życia. Następnie podała jej szklankę z alkoholem.

— Pamiętasz ten zaułek, który Ci pokazałam? — Zwróciła się do Mictlan która w odpowiedzi skinęła głową. — Zabierz tam tego chłopaka. — Wskazała na jednego z nastolatków bawiącego się w najlepsze. — I nie patrz tak. To ja tutaj jestem specjalistką od wpakowywania ludzi w beznadziejnie układy.

Nim Mictlan zdążyła coś odpowiedzieć, jej przyrodnia siostra skupiła się na uroczej blondynce. Rozmawiała z nią na tematy, o których starsza diablica nie miała pojęcia. Dlatego też bez słowa ruszyła w stronę chłopaka.

Tymczasem Saren zajmowała dziewczynę. Ta wydała się zadowolona z faktu, że ktoś chce jej wysłuchać. Dlatego ochoczo odpowiadają na wszystkie pytania brunetki, dodatkowo sama co jakiś czas jakieś wymyślając. Nawet nie zauważyła kiedy diablica wlała w nią tyle alkoholu, by odłączyć jej hamulce. W tym momencie siedziała opowiadając jej o byłbym chłopaku, przy okazji intensywnie gestykulując rękoma o mało jej nie uderzając.

— To obrzydliwe. — Skomentowała, popijając alkohol. — Powiedz mi mała, jakie jest Twoje pragnienie, odnoście tego potwora?

Dziewczyna przez dłuższy czas po prostu siedziała wpatrując się, w jej czerwone oczy. Nie była ona jednak przerażona. Ogarnęła ją fascynacja, przez którą zapragnęła powiedzieć coś, do czego w życiu nie byłaby w stanie się przyznać.

— Chciałabym, aby zdechł. — Oświadczyła tonem tak zimny, że nawet jej wydał się obcy. Jakby sama nie umiała rozpoznać własnego głosu.

— Gdybyś mogła go zabić, zrobiłabyś to? — Uśmiech całkowicie zniknął z jej twarzy zastąpiony śmiertelną wręcz powagą.

—... Tak... — Odpowiedziała nieco niepewnie.

I to potomkini diabła w pełni wystarczyło. Położyła dłoń na udzie dziewczyny, które delikatnie pogłaskała. Jej twarz przyozdobił aż nadto miły uśmiech, a kątem oka spojrzała na siostrę i jej zadanie. Wszystko toczyło się dokładnie tak jak sobie tego zażyczyła.

— To nic złego. — Zapewniła, pielęgnując w dziewczynie szczerą nienawiść. — Skrzywdził cię. Wykorzystał, zniszczył i uszedł bezkarnie. Tak nie powinno być.

— Jednak nie powinnam nikomu życzyć śmierci. — Wzięła łyk alkoholu przerażona własnymi myślami i słowami.

Kiedy dziewczyna pochyliła się nad barem pogrążona we własnych myślach, diablica odchyliła się nieco do tyłu. Jej oczy ponownie zmieniły kolor. Jednak tym razem nie na czerwony. Mianowicie każdy rodzaj oczy miał inne zadanie i wiązał się z innym przekleństwem. Tym razem te stały się czarne. Jeszcze bardziej przerażające i odpychające jak te, które pokazywała znacznie częściej. Mówi się, że oczy to okna duszy. Właśnie dlatego Saren miała ich tak wiele. Jej dusza była niczym stłuczone lustro. Podzielona na wiele elementów których nikt nie ważył się poskładać obawiając się zranienia.

Spojrzała na kobietę, która wyglądem łudząco przypominała dwudziestopięciolatkę. Jednak w rzeczywistością nią nie była. Białowłosa patrzyła na nią dokładnie tak, jakby jej widok przynosił jej cierpienie. Saren uśmiechnęła się sztucznie do anioła stróża swej ofiary. Widziała, że to on był tym głosem sumienia, który odezwał się w dziewczynie.

Tylko że anielica nie wiedziała jednej rzeczy.

Saren już wygrała.

Jej oczy powróciły do normy, a ta położyła dłoń na plecach dziewczyny. Niczym jej dobra przyjaciółka, która mimo wszystko zawsze stanie po jej stronie. I w tym momencie dziewczyna znalazła w jej ramionach ukojenia. Uścisku samej księżniczki piekieł wydawał się najbezpieczniejszym miejscem, bo to w nim znalazła oparcie i zrozumienie. Nie w swoich koleżankach, nie w matce ani nie w starszej siostrze. Znalazła je na stołku barowym tkwiąc w ramionach wysłanniczki piekła.

— Wiem. — Wyszeptała przytulając ją mocno, kiedy łzy opuściły jej oczy.

Córka Lucyfera ponownie spojrzała na anioła. Z oczy kobiety popłynęły łzy. Zrozumiała, że straciła dziewczynę, którą miała strzec po kres jej dni.

— Gdzie był twój pan, kiedy ona go potrzebowała? — Spytała w pradawnym języku znanym tylko istotą niebiańskim.

Z satysfakcją oglądała anioła, który składa ręce w geście ostatniego błagania o duszę swej podopiecznej. Jednak teraz nic już nie było w stanie jej uratować. W ten chwili była bliżej piekła jak nieba. I to tylko dlatego, że Saren mogła przy niej być. Przytulić ją i zamienić z nią kilka tak bardzo potrzebnych jej słów. Była fizycznie nie tylko duchowo. A czasem sama wiara nie wystarczy, by czuć się lepiej.

— Chodźmy stąd. — Odsunęła blondynkę delikatnie od siebie i posłała jej ciepły uśmiech.

Ta jedynie pokiwała głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa. Podniosła się z miejsca i złapała dłoń diablicy. Razem ruszyły w stronę tylnego wyjścia. Dziewczyna była tak roztrzęsiona, że nie zdołała zauważyć, że coś jest nie tak. A Saren z uśmiechem na twarzy prowadziła ją w stronę wybranego wcześniej miejsca.

Kątem oka pięć minut wcześniej dostrzegła Mictlan prowadząca byłego chłopaka blondynki, której imienia nie zdołała zapamiętać. Dlatego też miała pewność, że wszystko jest gotowe.

Szła wolno, nigdzie się nie śpiesząc. Napawała się każdym krokiem, który zbliżał ją do zwycięstwa. A widok anioła, który ostatni raz podąża za swym dzieckiem, był jak największa nagroda.

— Zniszczyłaś dobre dziecko. Obyś była potępiona na wieki. — Głos anioła doszedł do jej uszu, jedynie napawając ją większą radością.

— Urodziłam się potępiona.

Nagle się zatrzymała a drobna dziewczyna zniedowierzania otworzyła szerzej oczy patrząc na niego. Na chłopaka, który zadał jej tyle bólu, że wręcz sama nie mogła w to uwierzyć.

— Teraz zrobię to, w czym jestem najlepsza. — Oświadczyła dumnie Saren. — Spełnię twoje największe pragnienie.

Sinners And Mortals Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz