XXIX

23 3 0
                                    

Uchyliła powieki słysząc dźwięk budzika, który rozniósł się po pokoju. Leniwie odwróciła się na drugi bok. I wtedy napotkała jego spojrzenie. Patrzył na nią spokojnie, jakby ostatnie wydarzenia nie miały miejsca. Jakby znowu była dla niego tylko tajemniczą kobietą, a nie istotą która wypełzła z piekła. Kochała to spojrzenie. I teraz zatraciła się w nim, nie myśląc o niczym. Pozostawała spokojna mimo wiszącej nad nią groźby. Tak aniołowie tylko czekaliby dobrać jej się do skóry. A wbrew temu co mogło się wydawać, była to poważna groźba.

Saren zdawała sobie sprawę z tego, że aniołowie nie posiadają broni, która może ją zabić. Jednak mogło ją torturować całymi wiekami. Chociaż to nie było tak straszne, jak perspektywa najgorszego końca. Spotkania z samym stwórcą. Tym, który był początkiem i końcem. Jedynej istocie, która mogła zakończyć jej egzystencję jednym ruchem ręki. On mógł wszystko. Był wszechmogący i wcale nie tak miłosierny, jak niektórzy mawiali. A ona doskonale wiedziała, że nie zawaha się jej zgładzić, jeśli ta przekroczy pewną granicę, której położenia sama nie była pewna.

— Wyłącz to. — Poprosiła zirytowana dźwiękiem budzika.

— Chciałbym, ale niektórzy muszą pracować. — Oświadczyła, podnosząc się do siadu. Przeczesał włosy palcami i w końcu wyłączył alarm. — Także muszę wyjść. Postaraj się niczego nie zepsuć. — Poprosił, podnosząc się z łóżka.

Mężczyzna podszedł do szafy i wyjął z niej ubrania. Następnie wyszedł z pokoju, udając się do łazienki. Po chwili jednak wrócił niosąc w dłoni broń, która trzymał przez materiał ręcznika.

— Jeszcze chwila a otworze tutaj sklep z bronią. — Mruknął szukając wzrokiem miejsca, w którym mógłby zostawić przedmiot. — Tylko u mnie. Broń klasyczna i anielska.

— Fanatycy religijni dostaliby orgazmu, wchodząc tutaj. — Zauważyła, zabierając od niego broń. — Zajmę się tym. — Zapewniła a ten jedynie skinął głową, ponownie wychodząc z pokoju.

Saren wstała z łóżka i opuściła pokój, schodząc na dół. Tam zaczęła przeszukiwać szafki, w których w końcu odnalazła to, czego potrzebowała. Ułożyła świece w niewielki okrąg, po środku którego umieściła broń. Uniosła dłonie i zaczęła wypowiadać słowa zaklęcia w pradawnym języku. Świece samoistnie zapłonęły błękitnym płomieniem, który zgasł, kiedy tylko ta skończyła mówić.

— Niewiele to dało. — Zauważył blondyn, stając obok niej. Wpatrywał się w broń, w międzyczasie wycierając włosy ręcznikiem.

— Bo wiesz, co to jest. Ktoś obcy będzie patrzył na te broń jednak jej nie zobaczy. — Zapewniła, biorąc przedmiot do ręki. Mimo to ustawiła go na szafkach poza zasięgiem czyjegokolwiek wzroku. — Nie musisz się martwić. Na tym akurat się znam. I to bardzo dobrze.

— Wierzę na słowo. — Zapewnił, włączając czajnik. — Kiedy byłaś nieprzytomna, ktoś przyniósł twoje rzeczy. Kartony leżą w piwnicy, bo nigdzie indziej nie było miejsca.

— Jasne. — Mruknęła, zbierając świece. — Czyli co? Już się mnie nie boisz? — Dopytała, chcąc to wszystko zrozumieć. Tak ostatnimi czasy pojęła, jak mało tak naprawdę wie o ludziach. A może tylko o nim.

— Staram się patrzyć na ciebie tak samo. Chociaż to wcale nie takie łatwe. — Wyjaśnił, robiąc sobie kawę. — Jesteś demonem. Córką diabła. Czymś przerażającym. Kimś, kto nigdy nie powinien istnieć. A jednak staram się wierzyć w to, że nadal jesteś Saren. Tą samą, którą poznałem jakiś czas temu.

— Więc zrobię wszystko, by było ci łatwiej. — Zapewniła, opuszczając kuchnie.

Jakimś cudem odnalazła drzwi do piwnicy. Niepewnie je otworzyła i zeszła na dół, przepychając się między stertami pudeł. Piwnica jak zresztą cały dom nie była zbyt duża. Przez co ilość znajdujących się w niej rzeczy była przytłaczająca. Saren otwierała każde pudło w poszukiwaniu swoich rzeczy, i trochę z czystej ciekawości. W jednym z nich odnalazła krzyże, które kiedyś zapewne wisiały na ścianach. Teraz jednak zalegały w piwnicy jak inne dawno niepotrzebne rzeczy.

W końcu znalazła swoje skrzynie. Zabrała je z piwnicy i chwilowo wniosła do pokoju, w którym spała. Wyjęła z niej ubrała i poszła się umyć. Potem już tylko się ubrała i stanęła przed trudnym wyborem. Co teraz?

Dom był pusty a ona nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Musiała trzymać się ludzi tak by anioły nie mogły jej sięgnąć. Więc jeśli miała gdzieś iść to tylko wśród tłum. I to właśnie zamierzała zrobić. Nie chciała siedzieć w domu. Nigdy nie była fanką ludzkich rozrywek dlatego oglądanie telewizji zapewne nie sprawiłoby jej przyjemności. A ona nienawidziła się nudzić zresztą jak chyba każdy.

Wyszła z domu zamykając drzwi za pomocą ogona, który był wielofunkcyjną. O czym już nie raz zdołała się przekonać. Potem opuściła posesję i ruszyła przed siebie nie bardzo wiedząc, co zrobić.

I wtedy spotkała kogoś, kogo się obawiała.

Jej oczom ukazała się blondynka. Kobieta tak piękna, że wręcz niemożliwym wydawał się fakt jej istnienia, które było niemal cudem. Drobna blondynka pokonywała ulice ubrana w zwiewną sukienkę widocznie niewzruszona tym, że ten dzień nie należał do najcieplejszych. Saren od razu się zlękła. Bowiem wiedziała, że ona szukała właśnie jej. Dlatego zawróciła stwierdzając, że musi znaleźć Cadena. Przy nim nikt z wysłanników nieba jej nie zaatakuje.

Śliczną blondynką była bowiem kimś wyjątkowym. Pół aniołem pół człowiekiem. Córką anioła, który porzucił życie wieczne, by być z człowiekiem, którego kochał. Takich cudownych dzieci na świecie nie było wiele. Jednak istniały. I były dla Saren wyjątkowo niebezpieczne. Głównie dlatego, że mogły pokazywać się wśród ludzi. Były piękne i przy tym silne. Poza tym nie posiadały anielskich ograniczeń. Mogły wchodzić wszędzie. I do sprofanowanych kościołów i świątyń wzniesionych przez ludzi ku czci diabłu. Oni nie mogła się przed nimi schować. A ich wysłanie na nią sprawiało, że zaczynała czuć się coraz bardziej zagrożona.

W końcu weszła do niewielkiej kawiarni i odnalazła blondyna wzrokiem. Ten stał za ladą widocznie zdziwiony jej obecnością.

— No co? Nudziło mi się w domu. — Wyjaśniła, wzruszając ramionami. Oczywiste było, że nie przyzna się do lęku. To nie było w jej stylu.

— Nowa dziewczyna? — Spytała kobieta, stojąca za Cadenem. Miała płomienne rude włosy i oczy w odcieniu ciemnego brązu. — Miło. Słuchaj, jest sprawa. Potrzebujemy na już kelnerki. Mogłabyś pomóc? — Spytała, unosząc jedną brew.

— W sumie i tak nie mam nic ciekawsze do roboty. — Przyznała, wzruszając ramionami. Bezpośredniość kobiety od razu jej się spodobała poza tym to bym dobry pretekst, by zostać.

— To świetnie. Miło, że wreszcie znalazłeś kogoś użytecznego. — Mruknęła prowokacyjnie do blondyna wpuszczając Saren za ladę. — Nie mam pojęcia, jak masz na imię, ale od dzisiaj jesteś Sara. — Oświadczyła, przypinając do jej bluzki identyfikator. Podała jej jeszcze fartuch i zmierzyła wzrokiem od góry do dołu. — Upnij włosi i w sumie tyle. Tylko kręć się po sali i zbieraj zamówienia. Każdy debil by sobie poradził... A i jak ktoś będzie pyskował to, jak by nie kusiło bądź miła. — Poleciła, znikając na zapleczu.

— Serio Saren? — Dopytał Caden podchodząc do niej. Pomógł jej zawiązać fartuch, chociaż był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu.

— Nie jestem idiotką, poradzę sobie. Prawie to samo co moja praca. Przychodzisz do śmiertelnych. Pytasz, czego chcą. Dajesz im to oczywiście w zamian za cholernie zawyżoną cenę. I tyle. — Zauważyła, upijając włosy.

— Dobra. Tylko nie zmuś nikogo do podpisania cyrografu. — Poprosił, podchodząc do kasy.

— Niczego nie obiecuje.

Sinners And Mortals Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz