VII

45 8 0
                                    

Saren położyła blondynkę na łóżku, które w jej odczuciu należało do niej. Odwróciła się powoli i rozejrzała się po pomieszczeniu. Niemal natychmiast skierowała się do wyjścia i ruszyła długim korytarzem, nie będąc pewna gdzie ten może prowadzić. Ostatecznie dotarła do salonu. Rozejrzała się po nim i westchnęła cicho. Życie ludzkie w pewien sposób ją intrygowało. Co ci robili z wolną wolą? Jakie były ich cele życiowe? Jak tłumaczyli sobie własną egzystencję? Ludzie na swój własny sposób budzili jej ciekawość. Znała ich naturę. Umiała przewidywać ich zachowania. Jednak nie wszystko rozumiała tak dobrze, jakby sobie tego życzyła. Ten gatunek był dziwny. Marnotrawili swoje krótkie życia, by zdobywać pieniądze, z których i tak nie koniecznie korzystają. Tego nigdy nie umiała pojąć. I być może nigdy jej się to nie uda.

— Ludzie. — Rzuciła przyglądając się kilku obrazom, wiszącym na ścianie. — Kilka plam nazwanych sztuką. W piekle widziałam piękniejsze rzeczy.

Diablica ruszyła powoli do wyjścia, chcąc opuścić dom dziewczyny. Zanim jednak udało jej się przekroczyć próg pomieszczenia, na kogoś wpadła. Jej oczom ukazała się elegancko ubrana kobieta. Widocznie nadeszła godzina jej wyjścia do pracy.

— Mogę wiedzieć, kim jesteś? — Spytała z uwaga, przyglądając się Saren.

Jej wzrok pełen był dezaprobaty dla tego, jak brunetka wyglądała. Widocznie była kobietą którą nie pochwalała odważnego wyglądu. Chociaż Saren mogła się założyć, że dla kobiety wyglądała jak dziwka, jakoś nie szczególnie przejęła się tym faktem.

— Znajomą pani córki. Odprowadziłam ją. — Wytłumaczyła, krzyżując ramiona na piersiach. — Jest pani wierzącą? — Dopytała, kompletnie dezorientując kobietę.

— Co proszę?

— Pytam, czy w coś pani wierzy? W jakąś siłę nadprzyrodzoną rządzącą światem. — Oświadczyła przyglądając się kobiecie, która poprawiła złoty łańcuszek. — To tak na pokaz by sąsiedzi widzieli czy naprawdę pani wierzy?

— Jesteś doprawdy bezczelna. — Stwierdziła i otworzyła drzwi, by pospieszyć ją do wyjścia.

— Czyli nie. Więc śmiem twierdzić, że jeszcze się zobaczymy. — Brunetka ruszyła do wyjścia i ominęła kobietę. Ta szybko odwróciła się w jej stronę, by coś dodać.

— Zapomnij, że jeszcze kiedykolwiek wejdziesz do mojego domu. — Warknęła na co jej rozmówczyni odwróciła się napięcie i zaśmiała się lekko.

— Nie tutaj. Zobaczymy się w moim królestwie. W samym środku piekła. — Wyjaśniła i skierowała swoje kroki w stronę bramy wyjściowej.

Weszła poza teren domu, a kiedy jej oczy natrafiły na mroczną sylwetkę była pewna, że wzrok ją zawodzi. Zacisnęła nieco mocniej brwi i zmniejszyła odległość między sobą a mężczyzną. A raczej kimś, kto uderzająco go przypominał.

— Iblis. — Rzuciła a jej oczy na moment zaszły czernią. — Co ty tutaj robisz?

— Odwiedzam siostrę. — Mruknął a na jego ustach, pojawił się wyjątkowo sztuczny uśmiech.

— Byłam przekonana, że przez ignorancję nawet nie zorientowałeś się, że mnie nie ma. — Stwierdziła, poprawiając ciemne włosy. — Serio, po co przyszedłeś?

— Nasz brat. — Zaczął i tylko tyle wystarczyłoby Saren poczuła niepokój. — Nie ma cię, a ojciec ignoruje jego okrucieństwa. Dlatego robi co chce, i kiedy chce, jakby już był władcą.

— A od kiedy cię to obchodzi? — Dopytała, krzywiąc się lekko.

Iblis zawsze był ignorantem. Nigdy nie obchodziło go to, co się dzieje. Ignorował wszelkie niedogodności i problemy, które pojawiały się w piekle. Tak długo, jak konsekwencje go nie sięgały, ignorował wszystko. Nie chciał się angażowany. A Saren to rozumiała i akceptowała. Dlatego nierozumiała, dlaczego jej starszy brat stoi przed nią zdając jej relacje z tego, co dzieje się w miejscu, które nazywała domem.

Brunet uniósł brzeg koszuli pokazując rozległe poparzenia na ciele. Saren rozchyliła lekko wargi nie wierząc w to, co widzi. Rany, które zadano jej bratu, mogło wyrządzić niewiele przedmiotów. Głównie te wykonane w niebie. Co od razu nasunęło jej prosty wniosek.

— Ktoś z nieba? Tylko co ma z tym wspólnego ta wywłoka piekielna? – Dopytała, próbując zachować względny spokój.

— Nasz brat. Nie wiem skąd miał sztylet, kuty w krwi naszych matek. — Wyjaśnił, a ta na kilka sekund wstrzymała oddech.

By zabić dziecko diabła, należy posiadać sztylet, który wykuto w krwi, pochodzącej z łona jego matki. Lucyfer posiadał sztylet wykuty, by zabić każdego z nich co zdecydowanie ją przerażało. Dlatego w tym momencie Saren obchodziły odpowiedzi tylko na dwa pytania. Skąd Danjal wziął sztylet? I co takiego planuje?

— Zabije skurwiela. — Warknęła z trudem powstrzymując gniew, narastający w jej ciele. — Myśli, że może się rządzić w moim królestwie. Piekło jest moje i może zapomnieć, że kiedykolwiek je dostanie.

— Wiesz, że normalnie miałby to gdzieś. Jednak Danjal jest niebezpieczny. I jeśli to on zostanie władcą, jesteśmy skazani na prawdziwe męczarnie piekielne.

— Spokojnie. Zdobyłam już dwa podpisy. Został już tylko jeden. — Zapewniła i ominęła brata, by wrócić do swojego tymczasowego lokum.

— Wybrałaś już trzeciego śmiertelnika? — Dopytał brunet, a ta zatrzymała się i spojrzała na niego tym razem owiele spokojniej.

— Już niedługo wybiorę. Ludzi, którzy nieustannie wahają się, między dobrem a złem jest masa. Szybko kogoś znajdę a ty już niedługo mi się pokłonisz. — Jej usta wykrzywiły się w triumfalny, uśmiech a ona odwróciła się napięcie ruszając przed siebie.

Saren od zawsze łaknęła władzy. Od dziecka powtarzano jej, że to ona obejmie tron po ojcu. Wszyscy wierzyli, że to jej przeznaczenie. A z powodu braku innego celu szybko przyswoiła te myśl. Nie mogła kochać. Nie mogła inaczej pracować. O ile rządy w piekle i kuszenie dusz można nazwać pracą. Nie mogła posiadać dzieci. Nie mogła odejść z piekła. Jej jedynym celem i perspektywą na zmiannie było, zostanie królową. Dlatego tak oczywiste było, że włożyła w zostanie nią całą swoją energię i czas. Co przyniosło oczekiwane rezultaty.

— Nie mam ochoty przed tobą klękać. Jednak lepiej pokłonić się tobie jak komuś gorszemu od samego diabła. — Oświadczył mężczyzna i wycofał się, by odnaleźć drogę powrotną do piekła. — Poza tym uważaj na Aniołów. Teraz wiedzą, że tutaj jesteś. I zapewne już niedługo coś z tym zrobią.

— Jeśli zechcą coś mi zrobić, to niech lepiej ich stwórca ma ich w swojej opiece. — Rzuciła bardzo pewnie, nawet na chwilę się nie zatrzymując.

Saren nie obawiała się aniołów. W rzeczywistości byli oni słabi. Ci, którzy zostali zesłani na ziemię, mieli bardzo ograniczoną moc. A co potężniejsi nigdy nie opuszczali nieba. Dlatego nie widziała powodu, by się ich obawiać. Dużo bardziej bała się poczynań najstarszego z jej braci. Danjal był nieprzewidywalny i łaknął zemsty. Czuł się oszukany i zdradzony przez ich ojca. Co czyniło go jej największym i najpotężniejszym wrogiem.

Sinners And Mortals Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz